Z dedykacją dla Alice Sz. i
Cyzi,
za miłe słowa pod ostatnim rozdziałem.
Dziękuję, dziewczyny!
Ginny znów znikała na długie
godziny. Chowała się w opuszczonych klasach i myślała. Bardzo dużo myślała. Ale
jej ten czas nie wydawał się aż tak szybko biec. Miała wrażenie, że jej
ucieczka od rzeczywistości trwała pięć minut, a nie pięć godzin. Nie czuła się
z tym dobrze. Jako Gryfonka powinna być odważna i mężnie stawiać czoła swoim
lękom i strachom. Nie umiała z nikim podzielić się swoimi słabościami. Nawet z
Charlotte.
Ale co tak naprawdę było tą
słabością?
Na to pytanie nie potrafiła
jasno odpowiedzieć. Czy to strach przed utratą przyjaciela, czy strach przed
tym, że ktoś się mógł dowiedzieć o tym, że jej bratnią duszą był Tom Riddle,
czy obawa przed kolejną lekcją obrony przed czarną magią, czy to cholerne
uczucie odtrącenia, którego doświadczała w obecności Harry’ego? Nie umiała
powiedzieć dokładnie, która jej słabość jest najgorsza. A może było ich więcej,
tylko po prostu ich nie dostrzegała?
Charlotte na pewno wiedziałaby,
jak na to pytanie odpowiedzieć. Problem w tym, że panna Weasley nie mogła
podzielić się swoimi wątpliwościami z przyjaciółką. Teraz, kiedy wreszcie ze
sobą rozmawiały, coś powinno się zmienić. Priorytety Ginny powinny się zmienić.
Sposób myślenia Ginny powinien się zmienić. Tyle rzeczy powinno się zmienić. A
tymczasem czuła, że ugrzęzła w martwym punkcie.
Tego dnia wreszcie pokazało się
słońce. Deszcz przestał padać, ustępując miejsca jasnemu i przejrzystemu niebu.
Nieśmiałe promienie padały na jezioro i pożółkłe drzewa w Zakazanym Lesie.
Młodzi czarodzieje, ciepło ubraniu, wychodzili na błonia i rozkoszowali się tą
odrobiną ciepła.
- Ginny, no chodź! – Charlotte
pociągnęła dziewczynę za rękaw szaty.
Właśnie skończyły obronę przed
czarną magią i przyjaciółka próbowała wyciągnąć Ginevrę na błonia. Char zaczęła
ją na to wyjście namawiać już pół godziny przez dzwonem obwieszczającym koniec
lekcji, czym naraziła się na dociekliwe przepytanie przez Snape’a z tematu,
który powinien być omawiany w siódmej klasie. Przez to Gryffindor stracił
dziesięć punktów.
Ginny jednak, mimo potwornego
zmęczenia i ogromnej chęci odpoczynku, zaparła się i odmówiła przyjaciółce.
- Chyba łapie mnie jakieś
przeziębienia – jęknęła, usiłując się jakoś usprawiedliwić.
Charlotte przechyliła głowę i
wsparła dłonie na biodrach.
- Nie wyglądasz na chorą –
odparła z wyrzutem. – Świeże powietrze dobrze by ci zrobiło, cały czas
przesiadujesz w tej zakurzonej bibliotece – wzdrygnęła się.
- Po prostu wolę się dobrze
przygotować na obronę przed czarną magią, sama wiesz, jaki jest Snape –
skłamała gładko. – A poza tym nie chcę zachorować przed pierwszym meczem! –
wyciągnęła kolejny argument.
- Okej, jak chcesz – poddała się
Char i wzruszyła ramionami. Pomachała do kogoś za plecami Ginny i wymierzyła w
nią wskazujący palec. – Tylko mi obiecaj, że pójdziesz prosto do pani Pomfrey
po eliksir wzmacniający.
Ginny uśmiechnęła się lekko.
Nawet nie musiała się męczyć z wymyślaniem kolejnych kłamstw, Char łyknęła jej wymówkę
już za pierwszym razem. To było dość dziwne, ale nie zastanawiała się nad tym.
Zwykle musiała gęsto tłumaczyć się przyjaciółce.
- Obiecuję.
- To do zobaczenia potem! –
rzuciła i pobiegła w stronę wyjścia, dołączając do Demelzy Robins i Colina
Creeveya.
Ginny nie zdążyła jej
odpowiedzieć, ale jeszcze przez chwilę stała w holu i patrzyła na zamknięte
dębowe drzwi, za którymi zniknęła Char z dwójką Gryfonów. Naprawdę chciałaby
spędzić trochę czasu na zewnątrz z przyjaciółką, ale po prostu nie mogła. Zamiast
tego znów udała się do biblioteki, by dalej zbierać informacje o zmieniaczach
czasu.
Idąc, głęboko pogrążona w
rozmyślaniach, nie odnotowała dokładnie, że wszyscy, których mijała, kierowali
się w przeciwną stronę niż ona. A kiedy już znalazła się w bibliotece, nawet
pani Pince zmierzyła ją badawczym spojrzeniem, a Ginny poczuła się jak
wariatka. Oczywiście, przecież pierwszy raz od kilkunastu dni wyszło słońce!
Powinna siedzieć na błoniach, a nie w bibliotece!
Wzięła kilka woluminów, w
których była wzmianka o zmieniaczach czasu i usiadła przy swoim stałym stoliku.
Oczywiście, dla zmyłki poprosiła o kilka innych ksiąg, żeby nie wzbudzić
podejrzeć wścibskiej bibliotekarki. Te jednak leżały na krańcu małego
stoliczka, zupełnie nietknięte przez uczennicę.
Tym razem Ginny pomyślała, że
może lepiej by było, gdyby zanotowała wszystkie potrzebne informacje. Uzbrojona
w pergamin, pióro i tusz, notowała co ciekawsze fragmenty, które mogłyby się
przydać.
Bo już była tego pewna. Kiedy
tylko zdobędzie zmieniacz czasu, zrobi wszystko, by znów być z Tomem.
Zapisany zwój starannie zwinęła
i ukryła przed koleżankami z dormitorium. Była niemal pewna, że nikt go nie
znajdzie. No, chyba że ktoś szperałby dokładnie w jej rzeczach. Spisała
wszystkie ważne akapity dotyczące zmieniaczy czasu. Nie przejmowała się
konsekwencjami, jakie potencjalne stanowiło to niebezpieczeństwo. Nie bała się
bólu, który mógłby towarzyszyć zmienianiu biegu historii. Jedyną zaprzątającą
jej głowę rzeczą, była sprawa zdobycia tego magicznego przedmiotu. Jako coś, co
potencjalnie mogło stanowić niebezpieczeństwo, nie znajdowało się w każdym
sklepie i Ginny musiała się mocno nagłowić, skąd go zdobyć.
Jednak w lepszym humorze poszła
na obiad i nawet przysiadła się do uczniów z jej rocznika, z którymi
uczęszczała na lekcje. Byli trochę zdziwieni, ale nikt nie oponował. Na
początku nikt nic nie mówił, każdego zaskoczyła ta nagła zmiana. Wszyscy
zamilkli i ta krępująca cisza doprowadzała piątoklasistów do szału. W końcu, z
natury gadatliwy, Colin Creevey zaczął po prostu mówić. Bez większego sensu. A
Ginny była szczęśliwa, że reszta przyłączyła się do tej bezcelowej wypowiedzi.
Kolejna pozytywna rzecz tego dnia.
Czuła się jak w pierwszej
klasie, kiedy musiała wszystkich poznawać. Gdy te „pierwsze lody” przy obiedzie
zostały przełamane, uczniowie chętnie z nią rozmawiali Przez cały dzień była
otoczona piątoklasistami z Gryffindoru i wymieniała z nimi poglądy na różne
tematy. A najczęściej poruszanym był pierwszy mecz Gryfonów. Ginny jednak nie
odpowiadała na spekulacje, z kim ów mecz będzie rozegrany, bo sama nie
wiedziała. Harry miał to ogłosić dopiero na popołudniowym treningu. Charlotte
uśmiechała się do niej radośnie, ale nie miały okazji, by porozmawiać w cztery
oczy.
Młodzi Gryfoni opuścili dosyć
szybko Wielką Salę i siedzieli na trawie, na byle jak rozłożonych pelerynach, rozkoszując
się słońcem. Zrobiło się dosyć ciepło i
Ginny stwierdziła, że dzisiejszy trening będzie dla niej tylko przyjemnością.
Choć oślepiające słońce mogło trochę przeszkadzać.
Dziewczyna przyjrzała się swoim
towarzyszom. Siódemka młodych i silnych Gryfonów. Każdy się od siebie różnił, a
jednak ich cechami wspólnymi były te wewnętrzne ciepło, odwaga i chęć niesienia
pomocy. Zabawna Charlotte, gadatliwy Colin, mądry Miles, słodka Lucy,
przystojny Tim, szczera Amy i ona, kłamliwa i tchórzliwa Ginny. Nie pasowała do
nich. Ale mimo tego grała rolę idealnej Gryfonki i cieszyła się, że może
spędzać czas w ich towarzystwie.
Siedziała obok Char i słuchała
ich beztroskiej rozmowy. Nagle zapragnęła z nimi zostać i po prostu olać
trening. Wiedziała jednak, że Harry byłby na nią zły, a na to nie mogła
pozwolić. Choć ostatnimi czasy w ogóle nie zwracał na nią uwagi, to ona
wiedziała, że zrobi wszystko, by choć raz ze sobą porozmawiali. A taka okazja
mogła się nadarzyć na treningu Qudditcha.
Rozejrzała się po błoniach.
Większość hogwartczyków spędzała tu czas. Nie chowali się pod drzewami, każdy
korzystał ze słońca. Zobaczyła Neville’a i Seamusa, kłócących się o coś.
Zauważyła Lunę, leżącą na trawie z zamkniętymi oczami. Cho Chang i jej
przyjaciółki wskazywały palcami na różnych uczniów i głośno się śmiały. Ginny
nigdy nie lubiła Cho, dlatego zacisnęła zęby ze złości.
W oddali dostrzegła Draco
Malfoya. Siedział oparty o pień drzewa i wolno przerzucał kartki czytanej
książki. Z daleka mogła poznać, jak delikatnie jego długie palce przewracają
strony. Po chwili najwidoczniej poczuł, że ktoś go obserwuje i podniósł wzrok,
nie zmieniając pozycji o cal. Oczy jego i Ginny spotkały się, a dziewczynę
przeszył dziwny prąd. Nie mogła odwrócić spojrzenia, spuścić głowy albo po
prostu udawać, że nic się nie dzieje. Przez te kilka sekund czuła się tak,
jakby unosiła się nad ziemią. Wysoko. Niebezpiecznie. Oszałamiająco.
Nagle Charlotte szturchnęła ją i
Ginny poczuła, że wraca na ziemię. Miała wrażenie, że boleśnie spadła na trawę.
Z trudem spojrzała na przyjaciółkę i przez chwilę próbowała uspokoić oddech.
Czemu tak się poczuła? Czemu tak na niego zareagowała? Czyżby ten zakorzeniony
w niej strach dopiero teraz się odezwał? Może to jej podświadomość mówiła, że
Draco Malfoy jest niebezpieczny, tak jak jego ojciec? A może wręcz przeciwnie?
- Ginny! – Char podniosła głos.
- Co? – zapytała i przyjrzała
się przyjaciółce. Ta wywróciła oczami i wskazała palcem w niedaleki punkt. Na
chodniku stał Ritch Coote i machał do niej.
Ach, przecież umawiała się z nim
rano, że chłopak poczeka na nią przed treningiem i pójdą na stadion razem!
- No idź już, zaraz masz
trening! – popędziła ją Charlotte, a Ginny zerwała się szybko, biorąc torbę i
uświadamiając sobie, która była godzina. Wykrzykując słowa pożegnania do
śmiejących się Gryfonów, biegła w stronę Ritcha.
Chłopak stał z założonymi rękami
i uśmiechał się od ucha do ucha. Dziewczyna stanęła obok niego i starała się
złapać oddech. Wiedziała, że policzki ma zarumienione, a jej włosy żyją swoim
własnym życiem, ale nie przejmowała się tym. Traktowała Ritcha jak przyjaciela
i zdawała sobie sprawę, że w jego obecności wcale nie musi wyglądać pięknie.
- Przepraszam, zupełnie
wyleciało mi z głowy, że mieliśmy iść razem! – wydyszała, a Ritch tylko się
zaśmiał w odpowiedzi.
- Powinniśmy już iść, bo Harry
nas zabije za spóźnienie – odparł.
Harry.
Dopiero co uspokojone serce
zaczęło walić ze zdwojoną mocą.
Uśmiech zszedł z jej twarzy w
mgnieniu oka, dlatego spuściła głowę i udała, że poprawia coś na szacie.
- Tak, powinniśmy iść –
przyznała i ruszyli szybko w stronę stadionu. Starała się nie podnosić zbytnio
głowy, żeby chłopak nie zauważył, jaka zmiana zaszła w jej nastroju. Nie
chciała, żeby jeszcze Ritch dopytywał, co się z nią dzieje.
Poczuła mrowienie na plecach i
siłą woli zmuszała się, by nie odwrócić głowy. Ciekawość jednak zwyciężyła i Ginny
obróciła się powoli, nie zwalniając kroku. Znów napotkała oczy Draco Malfoya.
Tym razem nie dała się wyprowadzić z równowagi i szybko spojrzała na drogę
przed siebie.
Wiedziała, że to spojrzenie
będzie prześladować ją przez bardzo długi czas.
Harry stał sam, naprzeciwko
całej drużyny Gryfonów. Wydawał się taki malutki, a jednak coś nie pozwalało
odrywać od niego wzroku. Wiatr rozwiewał jego czarne włosy, a intensywnie
zielone tęczówki wpatrywały się w każdego członka drużyny z osobna.
- McGonagall poinformowała mnie
rano, że w niedzielę gramy z Puchonami – zaczął, a westchnienie ulgi przeszło
przez stojących Gryfonów. Wszyscy bali się, że pierwszy mecz będą musieli
rozegrać ze Ślizgonami. Tymczasem okazało się, że mogli bardzo łatwo wygrać.
Harry uniósł rękę, by przywołać drużynę do porządku. – Mamy ogromne szanse na
wygraną, ale Hufflepuff lubi zaskakiwać, dlatego musimy dzisiaj przećwiczyć
wszystkie zwody, które oni zwykle wykonują i te, którymi my możemy sprawić im
niespodziankę. Do dzieła, drużyno!
Wszyscy bez szemrania wskoczyli
na miotły i odbili się od ziemi. Harry wykrzykiwał tylko, jakie manewry mają
wykonywać, a oni starali się je wprowadzić je w życie. Musieli je powtarzać po
kilka razy, zanim wychodziły im naprawdę dobrze, ale kapitan ani razu nie
okazał zniecierpliwienia.
Ginny zaczynała czuć zmęczenie.
Usiłowała się skupić, ale za każdym razem widziała oczy Draco Malfoya. W końcu
Harry, widząc, że dziewczyna ma gorszy dzień, zmienił ją i mogła przez chwilę
odpocząć. Wylądowała obok drugoroczniaków i obserwowała z ziemi, jak jej
koledzy śmigają na miotłach, po czym stwierdziła, że kocha ten sport zbyt
mocno, by jakiś Ślizgon odebrał jej całą radość grania. Uniosła w górę rękę, na
znak, że jest gotowa, a Harry gestem pozwolił jej wrócić.
Odbiła się mocno od ziemi i od
tego momentu jej jedynym zmartwieniem było to, jak pokierować miotłą, by dobrze
wykonać ten czy inny manewr. Na swojej starej miotle była szybka jak nigdy
dotąd i czuła się niepokonana. Nawet nie zauważyła upływającego czasu.
Kiedy zaszło słońce, Harry
zarządził koniec treningu. Pogratulował drużynie wysiłku, jaki włożyli w
ćwiczenia i stwierdził, że wygrana należy do nich. Drużyna opuściła boisko
śpiewając i śmiejąc się. Nawet Ginny udzielił się ten radosny nastrój. Roześmiała
się, widząc Ritcha i Jimmy’ego wykonujących dziwny i skomplikowany taniec.
Nawet Harry przyłączył się do tych wygłupów, ale po jakimś czasie kazał im
zmykać do szatni. Sam odszedł kawałek i klęknął przy walizkach od sprzętu.
Demelza stanęła obok niej.
- Poczekać na ciebie? – zapytała
rzeczowo Robins.
Ginny spojrzała na nią z lekkim
uśmiechem.
- Spotkamy się w szatni, muszę
pogadać z Harrym – odparła, a Demelza poklepała ją po ramieniu i udała się do
budynków szatni.
Ginny i Harry zostali sami, ale
chłopak na początku nie zdawał sobie z tego sprawy. Pakował sprzęt do waliz,
więc chcąc nie chcąc stał do niej tyłem. Podeszła do niego. Zza jego pleców
dojrzała, że zapinał ostatni zatrzask.
- Może ci pomóc? – zapytała
cicho, a on drgnął lekko.
- Nie trzeba, już skończyłem –
zbył ją. Wstał i otrzepał szatę. Rzucił jej przelotne spojrzenie. – Świetnie ci
szło dzisiaj – pochwalił ją i odwrócił się, by odejść.
- Dzięki – mruknęła, ale tak,
żeby nie dosłyszał. Wpatrywała się w jego plecy i wypuściła głośno powietrze z
płuc.
Jedna rzecz, unikać ją w
tygodniu, w czasie nawału zajęć, gdzie można było to zachowanie racjonalnie
wytłumaczyć, inna rzecz, totalnie olać ją, gdy rozmawiali sam na sam. Cóż,
przynajmniej plus był taki, że wreszcie pozbyła się złudzeń. Już wiedziała, że
nie ma u Wybrańca najmniejszych szans. I pewnie nawet nie miała co liczyć na
korepetycje z obrony przed czarną magią.
Ze spuszczoną głową udała się do
szatni, ale Demelzy już nie było. Całe szczęście, bo Ginny nie wytrzymała, a po
jej policzkach popłynęły łzy. Szybko je otarła, ale drżenia dłoni nie mogła
uspokoić. Mechanicznie się przebierała i wrzucała swoje rzeczy do torby. W
głowie miała kompletną pustkę. Poczuła się odrzucona.
Taka zwykła rozmowa wywarła na
niej tak duże wrażenie. Nie sądziła, że ktoś może ją złamać w taki prosty
sposób. Jeszcze parę godzin wcześniej mogła się łudzić, że może kiedyś będą
razem. Teraz jednak wiedziała, a Harry uświadomił jej to w niezwykle bolesny
sposób, że nigdy, przenigdy on się w niej nie zakocha.
Żyła marzeniami, a marzenia nie
zawsze są odzwierciedleniem rzeczywistości.
Po kolacji siedziała w Pokoju
Wspólnym z Charlotte, Colinem, Milesem, Lucy, Timem i Amy. Kiedy Ginny
oznajmiła im, z kim Gryfoni grają pierwszy mecz, chłopcy zaczęli przekrzykiwać
się, jakie manewry Wesley może, a raczej powinna wykonać, a dziewczęta co rusz
rzucały teksty w stylu: „Na pewno dacie sobie radę”, „Puchoni nie są tak dobrzy
jak wy”, i tym podobne.
Na początku Ginny cieszyła się,
że ktoś chociaż w niewielkim stopniu się nią interesuje, ale po jakimś czasie
te rozmowy zaczęły ją nużyć i przestała zwracać na swoich towarzyszy uwagę. To
było bardzo nieładne z jej strony i zdawała sobie z tego sprawę, ale nie umiała
walczyć z samą sobą. Słowa Harry’ego co kilka sekund do niej wracały, a ona
pogrążyła się w letargu.
Charlotte parę razy próbowała
włączyć ją do rozmowy, ale Ginny zbywała ją za każdym razem, wiec przyjaciółka
dała sobie spokój.
- Ginny, nie zasypiaj! – Tim
rzucił w nią niewielką poduszką i uśmiechnął się szeroko. Dziewczyna ziewnęła.
Odrzuciła poduszkę w ręce kolegi.
- Jestem potwornie zmęczona –
odparła na to i dodała: - Chyba położę się wcześniej spać.
- Tak, sportowcy powinni
dokładnie wypoczywać – Miles jej przytaknął, a kiedy złowiła jego spojrzenie,
puścił jej oczko. Pokręciła niezauważalnie głową.
- No to dobranoc wszystkim. – Podniosła
się powoli i ruszyła w stronę wejścia do dormitorium.
- Dobranoc – usłyszała jeszcze
pomruk grupy.
Nie zdążyła odejść od nich kilku
kroków, kiedy poczuła mocne szarpnięcie za ramię. Odwróciła się ze złością i
napotkała czekoladowe oczy. Dean.
- Ginny, musimy porozmawiać –
powiedział błagalnym tonem.
- Nie mamy o czym – odparła
sucho. Zacisnął mocniej palce na jej ramieniu. Poczuła ból.
Teraz mu się zbiera na
wyjaśnienia? Po takim czasie? Nagle wstrząsnął nią dreszcz złości. Chłopak
złapał ją za oba ramiona i mocno ścisnął. Syknęła z bólu.
- Ale ja muszę ci to powiedzieć.
Inaczej zwariuję!
W jego oczach widziała coś
dziwnego. Jakieś szaleństwo i determinację. Mimo tylu uczniów, którzy znajdowali
się na wyciągnięcie ręki, poczuła się nieswojo i zaczęła się bać. Wiedziała, że
wszyscy się na nich patrzą. Kątem oka zarejestrowała, że Ron poderwał się z
miejsca.
- Nic mnie to nie obchodzi! –
warknęła. – A teraz mnie puść! – zażądała, ale uścisk nawet nie zelżał.
Co Dean chciał zrobić? Co chciał
przez to osiągnąć? Nie znała go z tej strony. Już po raz drugi się na nim
zawiodła.
- Masz jakiś problem, Dean? –
usłyszała głos należący do Rona.
Thomas jakby oprzytomniał i
puścił Ginny. Odsunął się od niej o krok, ale szaleństwo nie zniknęło z jego
oczu. Nie potrafiłaby z nim porozmawiać. A już na pewno nie po tym, jak się
przed chwilą zachował.
Całe szczęście, że Ron w porę do
nich podszedł. Jeszcze nigdy nie cieszyła się tak na jego widok.
- Ginny, mieliśmy napisać list
do rodziców – rzucił swobodnie Ron, jakby Deana nie było obok nich. Wziął
dziewczynę za rękę i odciągnął od natarczywego Gryfona, zupełnie nie zwracając
na niego uwagi.
Pozostali uczniowie, widząc, że
wszystko jest w porządku, wrócili do swoich rozmów.
- Dzięki – mruknęła do brata,
kiedy znaleźli się w bezpiecznej odległości.
- E tam, nie ma o czym gadać –
odparł, rozglądając się na boki.
Ron miał lekko zarumienione
policzki i rozbiegane oczy. Marszczył czoło. Nie patrzył wprost na nią i nie
wiedział, co zrobić z rękoma. Przez chwilę trzymał je w kieszeniach spodni, a
zaraz skrzyżował je na piersiach, by po sekundzie podrapać się po głowie. Ginny
dobrze wiedziała, co się z nim dzieje. Ron zwyczajnie czegoś chciał.
- Coś się stało? – zapytała
wprost, przechylając głowę. – Dobrze wiesz, że nie lubię takich podchodów –
upomniała go, kiedy milczał. – Więc?
Wypuścił z ust powietrze i
spojrzał na nią.
- Mogłabyś pogadać z Harrym,
żebym mógł grać w drużynie? – wypalił szybko.
Dziewczyna otworzyła szerzej
oczy. Wprost nie mogła w to uwierzyć! Jej starszy brat przyjaźnił się z
kapitanem drużyny od początku szkoły i nie miał okazji, żeby pogadać z nim o
Qudditchu? Spędzali każdą chwilę razem, ciągle widziała ich w swoim
towarzystwie i Ron naprawdę nie mógł się zdobyć na odwagę, żeby zapytać
Harry’ego o taką błahą sprawę?
Jednak Ron, widząc, że siostra
milczy, zupełnie się rozgadał.
- W końcu jesteście w tej samej
drużynie i pewnie Harry nie chce zmieniać składu, ale ja jestem jego najlepszym
kumplem i sama widziałaś, że nie gram najgorzej. Mogłabyś mu coś tam o mnie
szepnąć?
- Żartujesz sobie ze mnie? –
prychnęła. – Nie ma mowy, Ron! Nie jestem sową! – warknęła.
- Ginny, proszę cię… - jęknął
bezradnie Ron. Nawet nie zaczął się z nią kłócić, jak to miał w zwyczaju.
Trochę wyprowadziło ją to z równowagi. Poza tym, z jakiej racji miałaby
rozmawiać z Harrym o Ronie, jeżeli nie rozmawiała z nim na co dzień?
- A nie możesz sam tego zrobić?
– zapytała zjadliwie. Wcześniej i tak była zdenerwowana przez zajście z Harrym,
potem jeszcze Dean coś sobie ubzdurał, a teraz Ron prosi ją o coś niemożliwego.
Brat spuścił głowę.
- Skoro tak… - burknął i nagle
się wyprostował. – A, masz, to dla ciebie – rzucił i wcisnął jej w rękę jakiś
papierek, po czym odwrócił się i zwyczajnie sobie poszedł, nie mówiąc jej ani
słowa.
Ginny stała przez chwilę
odrobinę skołowana, nie mogąc się ruszyć. Owszem, Ron czasem ją zaskakiwał.
Choć był jej bratem i znała go całe życie, to nie mogła się przyzwyczaić do tak
nagłych zmian zachowania u niego.
Ścisnęła papierek w ręku i udała
się do dormitorium. W środku zastała Tessę, jedną ze współlokatorek, która
czytała jakąś książkę. Dziewczyna obdarzyła ją uśmiechem i wróciła do lektury,
nie zamieniając z Ginny ani słowa.
Nie zdziwiło jej to jednak, bo
Tessa była z natury milcząca i nie lubiła rozmawiać o niczym. Ginny usiadła na
swoim łóżku i rozwinęła karteczkę. Zobaczyła niestaranne pismo. Nie miała
pojęcia, do kogo ono należy, dlatego czym prędzej zabrała się do czytania.
Nabazgrana wiadomość była dosyć krótka, treściwa i ogromnie zaskakująca.
„Mówiłaś, że masz problemy z
OPCM. Bądź jutro po obiedzie na czwartym piętrze. Harry”
Jej serce zabiło mocniej.
Wystarczyła tylko króciutka notatka od Pottera, by wyprowadzić ją z równowagi i
sprawić, żeby zapomniała o czymkolwiek innym.
A może jednak miała u niego jakieś
szanse?
Kurczę, myślałam, że się nie wyrobię z tym rozdziałem.
Owszem, był już wcześniej napisany, ale kiedy przeczytałam tamtą wersję, to złapałam się za głowę. Serio. Dlatego też ta część może Wam się wydać trochę niedopracowana, bo skończyłam sprawdzać wszystkie błędy dosłownie chwilę temu. Tak, to chyba najsłabszy rozdział do tej pory.
Ale jestem dumna z dwóch powodów. Pierwszy to to, że dotarłam dalej, niż z poprzednimi moimi opowiadaniami (szkoda o nich gadać - totalne dno i wodorosty). Po drugie - szablon, który widnieje tutaj jest mojego autorstwa. Ile ja się przy nim namęczyłam, żeby miał ręce i nogi, to chyba tylko ja wiem. Efekt chyba nie jest taki najgorszy?
A, i jeszcze jedna rzecz. Spodobało mi się to robienie szablonów, także jeśli ktoś byłby zainteresowany, to proszę pisać na GG (numer znajduje się w zakładce "Autorka".
Do napisania, kochani!
Ojej, dzięki za dedykację, to bardzo miłe ;) Szablon prześliczny! Masz do tego smykałkę :D Ciekawa jestem jak to się wszystko potoczy... Czy Ginny faktycznie uda się cofnąć w czasie, czy Harry coś do niej czuje i jaką rolę odegra w tym wszystkim Malfoy... Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że spodobał Ci się szablon. Bardzo się bałam, jak wyjdzie w praniu mój graficzny debiut :)
UsuńTo wszystko będzie się bardzo powolutku rozwijać :)
Dziękuję za miłe słowa!
Całuję, A.
Nie wiem, czy się w to bawisz, ale nominowałam Cię do Liebster Award. Szczegóły tu: http://odszukac-prawde.blogspot.com/2014/02/witam-witam.html
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!