niedziela, 11 maja 2014

Rozdział 11

Z dedykacją dla wszystkich Czytelników, którzy czekali.
W szczególności dziękuję Aranel - jesteś naprawdę cudowną Betą :)

Ginny, po ostatnim, niezbyt udanym dla niej meczu, odpuściła sobie popołudniowy trening qudditcha. Harry zaczepił ją wcześniej i przypomniał o ćwiczeniach, ale wykręciła się złym samopoczuciem. Nie chciała spotkać się z innymi członkami drużyny. Faktycznie czuła się źle, jednak miało to związek z tym, że zawiodła swój zespół. Na razie za unikanie go powinna dostać medal. W niedzielę wieczorem ciężko było stronić od ich towarzystwa, ale kiedy emocje po meczu opadły, Ginny wreszcie mogła znów stać się niewidzialna.
W poniedziałek rano wychodziła z Charlotte z Wielkiej Sali, dlatego że za piętnaście minut miała zacząć lekcja zaklęć z profesorem Flitwickiem. Ginny nie chciała spóźnić się na zajęcia, ponieważ ostatnio dosyć często jej się to zdarzało. Poza tym, obiecała sobie, że będzie bardziej skupiać się na lekcjach i na przerabianym materiale. Przecież w tym roku czekały ją SUM-y!
Ginny i Charlotte wolnym krokiem szły w kierunku schodów. Nagle panna Black zatrzymała się i z wyrazem przerażenia na twarzy zaczęła przeszukiwać swoją wielką torbę. Ginny odsunęła się na bok i przyglądała się poczynaniom przyjaciółki ze zmarszczonym czołem.
- Jasna cholera! – zaklęła Charlotte, po czym rzuciła ze złością torbę na ziemię. Zacisnęła dłonie w pięści i zamknęła oczy. Na policzki wstąpiły jej rumieńce.
- Co się stało? – zapytała Ginny nieśmiało.
Charlotte spojrzała na nią i westchnęła.
- Pamiętasz to moje zaległe wypracowanie dla McGonagall? – zapytała po chwili zrezygnowanym głosem. Ginny kiwnęła głową. Charlotte poprzedniego wieczora zapisała cały zwój pergaminu na temat najczęściej popełnianych błędów w transmutacji. Inni uczniowie wypracowanie oddali tydzień temu, ale Char uparcie twierdziła, że jeszcze ma czas. W efekcie nie przyniosła pracy na wyznaczony termin, za co została ukarana przez McGonagall. Ubłagała wymagającą nauczycielkę o dodatkowy termin, który mijał właśnie dzisiaj. – Zostawiłam to w dormitorium! – jęknęła i oparła się o kamienną barierkę schodów.
- Więc na co czekasz? Wezmę twoją torbę, a ty biegnij do dormitorium!
- Tak! – ożywiła się dziewczyna. – Właśnie tak zrobię! Zobaczymy się na zaklęciach! – rzuciła, po czym puściła się biegiem po schodach. Ginny szybko straciła ją z oczu.
Pokręciła głową i zastanowiła się nad roztrzepaniem przyjaciółki. Szukała powodów, dla których Charlotte tak się rozkojarzyła i na myśl przyszedł jej Neville. To pewnie przez tego niepozornego chłopaka Char kompletnie straciła głowę i nie była w stanie się na niczym skupić.
Wzięła do ręki torbę przyjaciółki i za plecami usłyszała głos Ritcha.
- Ginny! Czemu opuściłaś trening? – zapytał zaciekawiony.
Gryfonka powoli odwróciła się do niego. Speszyła się lekko. Nie rozmawiali ze sobą od kilku dni i to głównie z jej winy. To przecież ona unikała wszystkich dookoła.
- Nie czułam się zbyt dobrze – wymamrotała, spoglądając na podłogę. Jej wzrok błądził po szczelinach w kamiennej posadzce. Nie potrafiła zmusić się, by spojrzeć na Ritcha. Nie mogła jednak zignorować faktu, iż chłopak podszedł bliżej.
- Mam nadzieję, że dzisiaj czujesz się lepiej – powiedział. Ginny pokiwała powoli głową i między nimi zapadła cisza. Po kilku sekundach Ritch odezwał się: - W każdym razie, sporo cię ominęło.
Ginny, zdumiona, spojrzała na niego. Chłopak uśmiechał się lekko, a w policzkach pojawiły się mu dołeczki.
- Naprawdę? Co takiego? – zapytała, zaciekawiona.
Uśmiech Ritcha poszerzył się.
- Twój brat został obrońcą – powiedział bardzo poważnym tonem.
Ginny parsknęła śmiechem.
- Ron? Obrońcą? Może pomyliły ci się nazwiska? – pytała z niedowierzaniem. Kręciła ze zdumieniem głową. To było wprost nie do wiary! Owszem, Ron może i grał dobrze, ale chyba nie na tyle, by zostać członkiem drużyny! W dodatku długo po rekrutacji! Ginny kochała brata, nieważne jak był denerwujący, ale uważała, że Cormac McLaggen, jakkolwiek niesympatyczny by był, miał o wiele większe umiejętności. A przede wszystkim posiadał jeszcze jedną ważną cechę – nie przejmował się tym, co mówią inni i był bardzo odporny na krytykę. Ron, niestety, nie mógł się tym pochwalić.
 - Może powinnaś bardziej w niego uwierzyć? – mrugnął Ritch, spoglądając na nią spod przymrużonych powiek.
Gryfonka uniosła brwi wysoko, ale po chwili przyznała mu rację.
- Może powinnam – mruknęła, bawiąc się swoimi palcami.
Postawiła torbę Char na ziemi i spojrzała w kierunku Wielkiej Sali. Uczniowie tłumnie wychodzili na zajęcia, więc Ginny zorientowała się, że te piętnaście minut to niewiele czasu.
- Mam nadzieję, że zobaczymy się na treningu – powiedział Ritch i obdarzył ją kolejnym uśmiechem.
- Oby! – rzuciła i ruszyła szybko po schodach w stronę klasy profesora Flitwicka.
Odwróciła się jeszcze, by pomachać Ritchowi, ale ten znikał w wejściu do lochów – pewnie miał eliksiry. Jej wzrok natrafił na Draco Malfoya. Ślizgon patrzył wprost na Ginny z nieodgadnionym wyrazem z twarzy. Dziewczyna z sykiem wciągnęła powietrze i zacisnęła palce dłoni na pasku torby. Walczyła ze sobą w myślach. Chociaż przed Wielką Salą kłębiło się sporo uczniów, to ona miała wrażenie, że znajdował się tam tylko Draco Malfoy. Jego oczy były hipnotyzujące, a czaiła się w nich jakaś tajemnica. Ginny przez myśl przeszło, że bardzo chciałaby tę tajemnicę rozwiązać.
Z trudem odwróciła się i spojrzała na wielkie okno. Znów serce waliło jej jak młotem. W myślach zganiła się ostro, a kiedy pędziła do klasy profesora Flitwicka, zastanawiała się, co się z nią właściwie działo?

Minuty łączyły się w godziny, godziny w dni, a dni w tygodnie i, zanim Ginny zdążyła się obejrzeć, było już Halloween. Zupełnie straciła poczucie czasu. Prawie cały wolny czas spędzała na uczeniu się i treningach qudditcha. Bardzo rzadko mogła odpocząć. Jednak nie żałowała tych poświęconych godzin – dzięki ciężkiej pracy poprawiła swoje wyniki w nauce i nauczyciele zdawali się to zauważać, a jej umiejętności w qudditchu stale się podnosiły. Koledzy z drużyny, widząc tak duże zaangażowanie ze strony Ginny, nie docinali jej już z powodu porażki w ostatnim meczu.
Dziewczyna pracowała tak ciężko nie dlatego, że chciała komuś zaimponować. Po prostu kiedy uczyła się lub trenowała, nie miała czasu na myślenie. Tom i Harry zeszli na dalszy plan, coraz rzadziej w ciągu dnia zaprzątali jej głowę, co nie znaczy, że opuścili ją zupełnie.
W dniu Halloween, a była to sobota, uczniowie korzystali i odsypiali cały tydzień. Ginny obudziła się jako ostatnia. Dormitorium było puste, uznała więc, że Char i pozostałe koleżanki nie chciały jej budzić. Dziewczyna ogarnęła się jako-tako i w czarnej szacie zeszła na dół. Kiedy zobaczyła na korytarzach latające nietoperze, dotarło do niej, jaki dziś dzień. Dokładnie cztery lata temu Tom RIddle zmusił ją, by napisała na ścianie pewne zdanie. Te osiem słów doprowadziło ją na skraj szaleństwa i powracało w najgorszych koszmarach. Nigdy nie chciała ich pisać.
„Komnata Tajemnic została otwarta, wrogowie dziedzica, strzeżcie się.”
To właśnie w tamtym momencie, kiedy pisała te zdanie, została własnością Toma Riddle’a. Mógł robić z nią, co chciał, a ona nie potrafiła odmówić. Mimo tej toksycznej więzi, która istniała między nimi, Ginny nadal uważała Toma za swojego najlepszego przyjaciela.
Otrząsnęła się z zamyślenia. Stanęła przed drzwiami do Wielkiej Sali. Ją samą zaskoczyło to, jak szybko tam dotarła. Musiała naprawdę mocno zatracić się we wspomnieniach. Wielkie dębowe drzwi były otwarte. Po całym korytarzu roznosiło się echo rozmów, śmiechów, a czasem nawet pisków. Ginny pomyślała, że to pewnie hogwardzkie duchy straszyły pierwszoroczniaków.
Weszła powolnym krokiem i rozejrzała się po sali. Przy czterech długich stołach siedzieli już uczniowie i rozmawiali w najlepsze. Niemal dało się wyczuć tę radosną atmosferę. Stoły uginały się od przysmaków. Miejsce „latających” świec, jak Ginny zwykła je nazywać, zajęły unoszące się w powietrzu lampiony z dyń. Gryfonka uchyliła się lekko, kiedy zobaczyła, jak w jej stronę leciały cztery nietoperze.
Ginny wypatrzyła w tłumie Charlotte. Przyjaciółka siedziała obok Neville’a i jakimś cudem dostrzegła rudowłosą dziewczynę, po czym pomachała do niej. Weasley uśmiechnęła się szeroko i ruszyła w ich stronę.
- Cześć, śpiochu – powitała ją przyjaciółka, nakładając sobie kolejny kawałek ciasta dyniowego.
Ginny zmrużyła oczy i poszła za śladem Charlotte – na jej talerzu wylądował pokaźnych rozmiarów kawałek ciasta.
- Nie spałam chyba aż tak długo – usiłowała się bronić.
- Jasne – parsknęła Black. – Wiesz, że już po dwunastej? – zapytała, przechylając głowę.
Ginny wytrzeszczyła na nią oczy. Dwunasta? To niemożliwe! Przecież była rannym ptaszkiem, nie mogła aż tak długo spać. Poprzedniego dnia po południu miała trening, ale nie czuła się mocno zmęczona. Być może to nawał pracy i zajęć sprawił, że jej organizm po prostu się zbuntował i potrzebował odpoczynku.
- Daj jej spokój, Char – powiedział miękko Neville, zakładając za ucho kosmyk włosów dziewczyny. Charlotte wydęła wargi i zabrała się do jedzenia. – Słyszałem, że Ron dołączył do drużyny – zagadnął Ginny.
Weasley uśmiechnęła się krzywo.
- Ano dołączył… - zaczęła i urwała.
Nie bardzo wiedziała, co miała dalej powiedzieć. Ron okazał się… Cóż, takich osób Harry zdecydowanie nie powinien przyjmować do drużyny. Ron został obrońcą i podczas treningu nie udało mu się obronić żadnej bramki. Raz zawisł na miotle do góry nogami i nie mógł wrócić do odpowiedniej pozycji. Harry z lekko zażenowaną miną pomógł przyjacielowi, jednak przez niezbyt dobrą grę Rona naraził się na nieprzychylne spojrzenia innych członków drużyny i szydercze uśmieszki. O dziwo, Cormac nie powiedział ani słowa na ten temat, wydawał się zupełnie nie przejmować zmianą obrońcy.
- Chyba nie poszło mu tak dobrze, jak mówił w dormitorium – rzucił Neville, uśmiechając się lekko. Charlotte nie odzywała się; nigdy nie lubiła qudditcha i nie zabierała głosu, jeśli ktokolwiek rozmawiał na temat.
- Mam tylko nadzieję, że Harry każe zamienić mu się z Cormakiem, bo jeśli nie, to następny mecz możemy odhaczyć jako przegrany – powiedziała Ginny ponuro.
- Dobra, dosyć marudzenia! – Charlotte właśnie skończyła jeść i widocznie nie miała najmniejszego zamiaru dalej nudzić się, słuchając rozmowy swojego chłopaka i przyjaciółki na temat qudditcha.
Ginny i Neville spojrzeli na nią zdziwieni, ale ona tylko wyprostowała się.
- Słyszałam, że Krukoni spotykają się w jakiejś opuszczonej klasie wieczorem i będą opowiadać sobie straszne historie – powiedziała, po czym klasnęła w dłonie, a jej twarz rozświetlił uśmiech. – Może się wybierzemy?
Neville zagryzł wargę, rozbawiony, i nic nie powiedział. Ginny patrzyła na przyjaciółkę i zastanawiała się, co mogła odpowiedzieć, ale nic konstruktywnego nie przyszło jej na myśl. Owszem, chciałaby pójść na to spotkanie, ale po pierwsze – nie miała pojęcia, gdzie ono się odbędzie, a po drugie – wątpiła, czy Krukoni pozwolą im zostać.
- Neville? – zapytała Charlotte, robiąc słodką minkę. Chłopak zmarszczył brwi i odszukał wzrokiem Ginny. W jego oczach kryła się niema prośba o pomoc.
- Możemy pójść, czemu nie – odpowiedziała za niego Ginny, a Gryfon spojrzał na nią przerażony. Ta tylko pokręciła głową, żeby się nie odzywał.
- Świetnie, powiem wam po obiedzie, o której i gdzie – rzuciła radośnie Charlotte, po czym pożegnała się z nimi i zniknęła w tłumie.
Ginny spojrzała na Neville’a, który schował twarz w dłoniach.
- Miałem nadzieję, że się z tego wywinę – powiedział zrezygnowanym głosem i dziewczyna nie zdziwiła się, słysząc jego słowa. Wszyscy wiedzieli, że Neville nienawidził takich imprez i strasznych historii.
- Daj spokój, to pewnie plotki – odpowiedziała Ginny, sama niezbyt wierząc w to, co mówiła.
- Mam nadzieję – odparł Neville po chwili.
Ginny poklepała go po ramieniu i rozejrzała się po Wielkiej Sali. Daleko od niej, prawie przy końcu stołu, zobaczyła Harry’ego, Rona i Hermionę. Przypomniały jej się korepetycje, kiedy zaczęła rozmowę o GD. I gdy Harry stanął za nią i dotknął jej ręki. Ten dreszcz, te pragnienie, by się nie odsuwał, żeby wykonał jakiś ruch. Zamiast tego on sam chyba się zestresował i zostawił ją samą, z własnymi myślami. A potem przyszedł ów feralny mecz i już więcej nie mieli okazji, by się spotkać sam na sam. A może to Harry tego unikał? W każdym razie, od tamtej pory nie rozmawiali poważnie, Ginny nie miała też okazji zapytać go o to, czy jego podejrzenia w stosunku do Draco okazały się słuszne.
Co do samego Draco, to Ginny była bardzo zdziwiona, bo nie widywała go już tak często jak przed paroma tygodniami. W sercu dziewczyny rósł niewytłumaczalny niepokój, gdy przez dłuższy okres czasu jego twarz nie mignęła jej w tłumie. Ostatnio, kiedy go zobaczyła, zaczęła się nawet martwić o blondwłosego Ślizgona. Jego twarzy była jeszcze bardziej blada niż normalnie, pod oczami widniały cienie. Nie chodził takim energicznym krokiem jak zwykle, nie odzywał się do nikogo, jadał sam i już nawet nie zaczepiał Ginny, co mocniej utwierdziło ją w przekonaniu, że powinna się obawiać jego słów, cokolwiek miały one znaczyć.
Ginny potrząsnęła głową i rozejrzała po sali. Harry, Ron i Hermiona już dawno zniknęli, Luna Lovegood siedziała sama i chyba coś śpiewała, bo dwie szóstoklasistki chichotały, wskazując na nią palcami. Przy stole Ślizgonów zobaczyła Blaise’a Zabiniego, Crabbe’a i Goyle’a, jednak nigdzie nie mogła dostrzec Draco. Poczuła dziwne ukłucie w sercu i nagle zapragnęła wydostać się z tego pomieszczenia i poszukać chłopaka. Chciała zapytać, co się z nim dzieje i co znaczyły jego słowa.
- Ginny! Ginny, czemu ty znowu mnie nie słuchasz?! – Charlotte pytała coraz głośniej.
Rudowłosa dzewczyna odwróciła głowę w jej stronę, usiłując wyrzucić z myśli obraz twarzy Draco. Na policzkach przyjaciółki pojawiły się rumieńce, co znaczyło tylko tyle, że jest poirytowana.
- Przepraszam, zamyśliłam się. Co się stało? – zapytała, starając się jakoś udobruchać przyjaciółkę. Ginny dostrzegła, że Neville bawił się rękawami swojej szaty.
- Neville i ja chcemy iść na spacer – powiedziała Char, patrząc na przyjaciółkę z uśmiechem.
Dziewczyna w mig zrozumiała, co Charlotte miała na myśli. Chciała spędzić trochę czasu ze swoim chłopakiem i dawała jej do zrozumienia, że obecność Ginny byłaby trochę niezręczna. Weasley mrugnęła więc porozumiewawczo do panny Black i odparła:
- Zostanę jeszcze trochę, nie mam dziś ochoty na spacer.
- Na pewno? – zapytał Neville, a Ginny wiedziała, że nie robił tego tylko z grzeczności.
- Na pewno – odpowiedziała i uśmiechnęła się. – Idźcie, idźcie.
Charlotte podniosła się z miejsca, a jej chłopak zrobił to samo. Panna Black cmoknęła Ginny w policzek, po czym wzięła Neville’a za rękę i oboje powolnym krokiem opuścili Wielką Salę. A Ginny znów została sama…

Ginny, po wyjściu Neville’a i Charlotte, jeszcze przez parę minut została w Wielkiej Sali. Co kilka sekund spoglądała to na dębowe drzwi, to na stół Ślizgonów, to na sufit imitujący niebo. Nie wiedziała, co ze sobą robić, coraz bardziej kręciła się na miejscu. Nie padało, więc stwierdziła, że uda się na spacer. Może kiedy odświeży trochę umysł, zacznie trzeźwo myśleć?
Kiedy tylko znalazła się na zewnątrz, poczuła ulgę. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wielki zaduch panował w największej sali Hogwartu. Ostatni dzień października nie był zbyt zimny, wręcz przeciwnie. Co kilka minut dało się odczuć chłodny powiew wiatru, ale Ginny stwierdziła, że wyjdzie jej to tylko na dobre.
Niewielu hogwartczyków zdecydowało się na spacer tego popołudnia, toteż błonia były prawie puste. Minęła parę Krukonek z trzeciego roku, grupkę pierwszaków z Huffepuffu i kilkoro Ślizgonów. Kiedy przechodziła obok tych ostatnich, serce na moment zamarło jej w piersi, jednak nie dostrzegła blond czupryny Draco. Właściwie dlaczego tak bardzo pragnęła ją zobaczyć?
Spacerowała brzegiem jeziora i wpatrywała się w taflę wody. Pozwoliła myślom błądzić. Dziś minęło dokładnie cztery lata, odkąd została własnością Toma. Czy nie powinna była uczcić tego w jakiś sposób? Tylko jak miałaby to uczcić? Przecież nie mogła ot tak zobaczyć Toma. Już nie…
A gdyby tak ponownie spróbowała udać się do Komnaty Tajemnic? Może udałoby się jej tam wejść?
Westchnęła i spojrzała w niebo. Ściemniało się. Nawet nie zauważyła, ile czasu minęło, odkąd wyszła z Wielkiej Sali. Nogi zaczynały ją boleć i dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo oddaliła się od zamku. Natychmiast odwróciła się i przyspieszyła kroku. Chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim dormitorium.
Co z tego, skoro nogi poniosły ją zupełnie gdzie indziej?

Kurczę, sporo czasu minęło. Nie będę się rozpisywać, dlaczego nie odzywałam się tyle czasu, bo zapewne nikogo to nie interesuje. Przepraszam, że tyle czekaliście i obiecuję, że następny rozdział pojawi się w zaplanowanym terminie, czyli za trzy tygodnie od dzisiaj.

5 komentarzy:

  1. <333333333333 Zaraz lecę czytać. <333

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz, jak to jest, kiedy wchodzisz na czyjegoś bloga i okazuje się, że długaśny komentarz, jaki na nim pozostawiłaś, zniknął? Jak się właśnie o tym przekonałam. Jakimś sposobem moje wypociny zniknęły spod rozdziału. Czarna magia normalnie.
    Niestety, na chwilę obecną jestem w stanie ponownie przedstawić swoją opinię o rozdziale jedynie w mega skrócie.
    Generalnie nic takiego się nie działo, ale pomimo tego bardzo przyjemnie się czytało.
    Najpierw musiałam sobie odświeżyć pamięć, bo, o zgrozo, nawet nie pamiętałam, co działo się w ostatnim rozdziale. W końcu jednak co nieco sobie przypomniałam.
    Czyli Ginny skazała się na społeczny ostracyzm. Generalnie wydaje mi się, że pasuje to do jej charakteru, który przedstawiasz w opowiadaniu, z drugiej jednak do kanonu temu daleko. No ale ff to ff, kanoniczność nieobowiązkowa. ;)
    Ponownie pojawiła się postać Ritcha, a ja ponownie się zaczęłam zastanawiać, co planujesz z jego osobą w dalszej części opowiadania. Pożyjemy, zobaczymy.
    Mamy Halloween, Ginny ma "rocznicę" "zaprzyjaźnienia się z Tomem". Lubię wstawki o Voldemorcie - wzbudzają w czytelniku ciekawość i pewien niepokój w związku ze sposobem myślenia Ginny. Podoba mi się to.
    Długość snu Ginny jest owiana jakąś zagadką, czy po prostu zaczynam wszędzie doszukiwać się drugiego dna? Chyba mam paranoję. ;c
    Ciekawe, czy pójdą na tę "imprezę" do Krukonów. Mogłoby być fajnie, zwłaszcza gdyby okazało się, że z Hogwartem związana jest jakaś mroczna legenda. Albo z czymś innym. Niemniej jednak mam nadzieję, że pomysł dojdzie do skutku.
    Zakończenia zaciekawia i nie mogę się doczekać kontynuacji. Co się teraz stanie?
    Błędów było niewiele, stylowo również w porządku. Mam tylko jedno "ale". W dwóch miejscach, moim zdanie przynajmniej, zbyt gwałtownie zrobiłaś przeskok czasu. Ale to taka drobna uwaga.
    Mówiłam, że będzie krótko. Trudno mi z powrotem odtworzyć tamten komentarz. ;c
    Ściskam,
    Ap

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, blogspot bywa mega frustrujący...
      Cieszę się, że ktoś się ze mną zgadza - kanon w ff nie jest obowiązkowy :D
      Nie przejmuj się, że krótko - uwielbiam Twoje komentarze. Normalnie serce mi rośnie, jak je czytam. Tylko Ty tak potrafisz - jednocześnie pochwalić i wytknąć błędy. Dziękuję :*
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Witam ;D
    Na samym początku przepraszam, że komentuję tak późno. Cieszę się, że postanowiłaś wrócić i dokończyć tą historię. Sama piszę o tym paringu, więc mam do nie go ogromny sentyment. No i podoba mi się to w jaki sposób piszesz i przedstawiasz postacie. Co prawda jest nie kanoniczne, ale wtedy Ginny byłaby zakochana w Potterze i przypominała Lily, czego bym nie zniosła.
    Czekam na kolejny rozdział :)
    Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miły komentarz :)
      Oczywiście, że będę wracać do tego opowiadania. Skończę je choćby się waliło i paliło. To moje ukochane dziecko i choć mnie denerwuje, to kocham je całym serduszkiem :)
      Pozdrawiam :)

      Usuń

Obserwatorzy