niedziela, 15 czerwca 2014

Rozdział 12

Szła szybko przed siebie, a jej kroki niosły się echem po całym korytarzu. Wzdrygnęła się lekko. Po drodze minęła paru uczniów, ale już na pierwszym piętrze nie dostrzegła nikogo. Nikogo żywego. Przed oczami przemknął jej duch Jęczącej Marty, zawodząc głośno. Ginny pomyślała, że życie tej dziewczyny nie powinno skończyć się tak szybko. A potem dotarło do niej, dlaczego tak się stało i dreszcz przeszedł jej po plecach. To była przecież wina Toma! To on otworzył Komnatę Tajemnic, to on pozwolił Bazyliszkowi zabić Martę!
Zatrzymała się w pół kroku i nie wiedziała, co dalej zrobić. Czy iść dalej czy zawrócić się do dormitorium? Na pewno Char się o nią martwiła. Nie widziały się od rana, a miały przecież iść razem na wieczór halloweenowy do Krukonów. Cóż, teraz, sądząc po ciemnym niebie za oknem, było już za późno.
Ginny wzięła głęboki wdech, żeby oczyścić myśli. Co ona sobie myślała? Tom był… jest złym człowiekiem. Powinna zawrócić i pójść do dormitorium, zająć się czymkolwiek innym, a jednak nie potrafiła tego zrobić. Desperacko uczepiła się myśli, że wizyta w Komnacie Tajemnic ją uszczęśliwi. Tak mocno potrzebowała przyjaciela…
Przełknęła ślinę i miała wrażenie, że ten dźwięk rozszedł się po całym korytarzu. Obejrzała się za siebie, żeby zobaczyć, czy faktycznie była sama. Pierwsze piętro nadal pozostawało puste. Odetchnęła i ruszyła powolnym krokiem w stronę Łazienki Jęczącej Marty. Im bliżej była celu, tym lepiej się czuła. Rozluźniała się i przestawała przejmować się czymkolwiek innym. W jej myślach był tylko Tom. Tylko Tom się liczył.
Weszła powoli do łazienki i, starając się nie wydawać żadnego dźwięku, rozejrzała się. Na szczęście Marty nie było w pobliżu. Wzrok Ginny skierował się na umywalkę. Do tej pory nikt jej nie naprawił, za co była ogromnie wdzięczna. Jak inaczej miałaby się dostać do Komnaty Tajemnic?
Wyciągnęła różdżkę. Przypomniała sobie, jak ostatnim razem tu była. Okropnie się wtedy potłukła, jednak dzisiaj się przygotowała. Dużo czasu szukała odpowiedniego zaklęcia i w myślach modliła się, by zadziałało. Nie była do końca pewna, czy można je rzucić na samą siebie, jednak nie miała innego wyjścia. Musiała spróbować.
Odchrząknęła cicho.
- Mobilicorpus.
Jej głos był niewiele głośniejszy od szeptu. Niestety, zaklęcie nie zadziałało, tak, jak oczekiwała. Poczuła wzbierające łzy pod powiekami i coraz większą gulę w gardle. Wzięła głęboki wdech i już wiedziała, że musi się tam znaleźć, bez względu na to, czy zaklęcie zadziałało czy nie. Przerzuciła nogę przez rozwaloną umywalkę i znów znalazła się w wielkiej, ziejącej pustką, dziurze. Powoli, bardzo powoli, schodziła na dół. Serce w jej piersi co rusz zamierało, by po sekundzie zacząć walić z zawrotną szybkością. Zamknęła oczy i starała się skupić na tym, by nie stracić równowagi, jak poprzednim razem. Po dziesięciu minutach wreszcie poczuła pod stopami pewny grunt. Odetchnęła z ulgą.
Spojrzała w górę. Wyjście z tego paskudnego miejsca zdawało się być bardzo oddalone. Ginny zacisnęła zęby i, żeby dodać sobie odwagi, mruknęła do samej siebie:
- Skoro już tu jesteś, to nie panikuj, tylko weź się w garść i idź powoli do przodu.
Jej głos niósł się po ścianach korytarza. Wypuściła powietrze z ust i zaczęła iść. Nie pamiętała tego miejsca, zupełnie go nie pamiętała, ale czuła, jakby wracała tam, gdzie powinna była wrócić już dawno temu. Nogi same niosły ją przez sieć zawiłych korytarzy i ani przez moment nie zastanawiała się, w którą stronę należało iść. Jakby została zaprogramowana, żeby tam trafić.
Do Komnaty Tajemnic.
Szła i szła i coraz bardziej się niecierpliwiła. Ile jeszcze? Czy daleko musi jeszcze przejść, żeby na nowo obudzić wspomnienia? Wreszcie znalazła się przed upragnionym miejscem! Musiała tylko pokonać dziwną blokadę. Ujrzała wielkie kamienne koło, a na nim, jakby wyrzeźbione, znajdowało się siedem węży, zwróconych głowami w prawą stronę. Dziwne uczucie nakazywało Ginny nie dotykać węży.
Zagryzła wargę i przestąpiła z nogi na nogę. I co teraz? Jak miałaby tam wejść? Przypomniało jej się, jak okropnie się czuła, gdy wracała do dormitorium i bolały ją nogi, a ona nie pamiętała, po czym. Z pewnością te spacery po hogwardzkich podziemiach dawały o sobie znać. W myślach pojawiło się znajome uczucie frustracji, kiedy nie potrafiła odpowiedzieć samej sobie na proste pytania – gdzie była poprzedniego wieczora i czemu jej szata cały czas jest ubrudzona?
Ginny wytężała swój umysł i usiłowała przypomnieć sobie, jak wejść do Komnaty Tajemnic. I wreszcie doznała olśnienia. A wraz z olśnieniem przyszły łzy i szloch. Cała ta jej wyprawa poszła na marne. Przełamywanie własnych barier nie miało żadnego znaczenia. Poczuła, jak na jej klatkę piersiową spada ogromny ciężar. Musiała ukucnąć. Szlochając, starała się uspokoić oddech.
Tom był wężousty. Ona nie. Tom sprawił, że mogła wejść do Komnaty. Nauczył ją odpowiedniego hasła. Bo Tom był wężousty.
Krzyknęła z rozpaczy.
I czego niby się spodziewała? Że ujrzy tam Toma? Że w jakiś cudowny i pokręcony sposób znów będą przyjaciółmi? Przecież to takie bez sensu! Zaniosła się większym szlochem. Co jeszcze była gotowa zrobić dla Toma? Może gdzieś tam w duchu kiełkowała myśl, że wcale nie będzie musiała używać zmieniacza czasu, którego notabene jeszcze nie miała w swoim posiadaniu.
Usiadła na zimnej posadzce i uparcie wpatrywała się w przerażającą rzeźbę. Musiała znać te słowa… Przeczesywała umysł, ale we wspomnieniach z pierwszej klasy miała braki. Nie. Nic z tego. Łzy znów płynęły po jej policzkach…
Och, Tom, dlaczego?

Nie wiedziała, ile godzin spędziła na zimnej posadzce, siedząc przed Komnatą Tajemnic. Czuła dziwne otępienie. Dopiero teraz zaczęła się poważnie zastanawiać, czy naprawdę chciała wrócić do Toma. Czy rzeczywiście tak bardzo go potrzebowała? Czy zdecydowałaby się zostawić rodzinę, Harry’ego, Charlotte, tylko po to, by znów być ze swoim najlepszym przyjacielem? Czy zaryzykowałaby dla niego własnym życiem?
Odpowiedź była bezlitosna, ale prawdziwa.
Tak, zrobiłaby to. Bez względu na konsekwencje.
Wiedziała, że oczy miała zapuchnięte od płaczu. Jej policzki już dawno były suche. Nie miała sił, by płakać. Czuła, że tego właśnie potrzebowała. Spróbować wejść ponownie do Komnaty Tajemnic. Co z tego, że nic nie wyszło z jej planów? Była zbyt zdeterminowana, by teraz odpuścić. Ta wyprawa dała jej do zrozumienia, jak mocno potrzebowała obecności Toma.
Powoli wstała z posadzki. Zakręciło jej się w głowie, ale nie miała się czego złapać, by zachować równowagę. Po chwili zawroty ustały, a świat wrócił na swoje miejsce. To niewiarygodne, pomyślała. Nie spodziewała się, że tak mocno to przeżyje. Co więcej, nie przypuszczałaby, że mogłaby być tak zdeterminowana. Owszem, uderzył ją fakt, że nic nie wyszło z jej planów, jednak ta porażka dała jej siły na dalsze poszukiwania.
Jednak zadra w jej sercu pozostała. Dlaczego tak bardzo chciała do niego wrócić? Dlaczego? Po tym wszystkim, co przez niego przeszła, po tym wszystkim, co jej zrobił. A przecież ją wykorzystał. Małą, bezbronną jedenastolatkę. Wiedział, w który punkt uderzyć, na jakich uczuciach zagrać. Był mistrzem manipulacji.
Co nie zmieniało faktu, że nadal uważała go za swojego przyjaciela.
Nie miała ochoty wpatrywać się dłużej w tę paskudną rzeźbę. Nie miała także sił, by wrócić do Łazienki Jęczącej Marty. Była spragniona i głodna i chciała jak najszybciej stąd wyjść. Choć jej mięśnie odmawiały posłuszeństwa, to zmusiła się do biegu, a każda sekunda wydawała się nieskończonością. Pokonywała kolejne metry, coraz bardziej oddalając się od Komnaty Tajemnic, a ciężar na jej piersi jakby zwiększał swoją masę. Nogi miała jak z waty.
Dyszała głośno. Kiedy już myślała, że nie da rady, że nie dotrze do wyjścia, usłyszała zawodzenie Marty. To dało jej siłę, by wspiąć się na górę.
Podeszła do lustra wiszącego nad jedną z umywalek. Zobaczyła w nim bladą rudowłosą dziewczynę z zaczerwienionymi oczami. Zdziwiła się, bo po jej policzkach nadal płynęły łzy. Twarz miała ubrudzoną kurzem, a włosy pozostawały w nieładzie. Ginny odkręciła wodę i ochlapała sobie nią twarz. Poczuła się odrobinę lepiej.
- A ty znowu tutaj? – usłyszała nad sobą głos Jęczącej Marty.
Ginny, zirytowana, uniosła głowę i niemal odskoczyła z krzykiem. Duch był bliżej niż sądziła. Marta unosiła się zaledwie kilka cali od niej.
- A co cię to obchodzi? – warknęła w odpowiedzi. Nie miała ochoty na rozmowy z duchem. A już w szczególności duchem takim jak Marta.
Zjawa wydęła usta.
- Po co tu przyszłaś? Nie widziałam cię wcześniej. Jest bardzo późno, może Filch powinien dowiedzieć się, że uczennice chodzą sobie tak późno po zamku…
- Och, na litość boską. Przyszłam tu za potrzebą – syknęła do Marty, a ta uśmiechnęła się drwiąco.
- Na pewnoooo?
Jęcząca Marta unosiła się teraz kilkanaście stóp od niej. Ginny wywróciła oczami. Naprawdę nie lubiła Marty. Zastanawiała się, po co właściwie jeszcze tu siedzi. Przeczesała parę razy włosy palcami, doprowadzając je do jako-takiego porządku. Uszczypnęła się w policzki, by dodać im koloru. Westchnęła cicho. Nawet nie wiedziała, jaką wymówkę wymyśli dla Char. Marta mówiła, że jest późno. Jak późno? Ile czasu tam spędziła?
Jeszcze raz rzuciła szybkie spojrzenie w lustro i stwierdziła, że nic więcej nie zrobi.
- Po co tu przychodziiisz? – Ginny znów usłyszała zawodzenie Marty i wywróciła oczami. – On nigdy się o ciebie nie troszczyyyyył…
Ginny zamarła, a kiedy spojrzała w miejsce, z którego dochodził głos ducha, ujrzała tylko pustkę. Marta, zniechęcona brakiem reakcji ze strony Gryfonki, udała się w sobie znanym tylko kierunku. Ginny oddychała coraz szybciej, nie mogła złapać tchu. Słowa martwej dziewczyny uderzyły w nią mocniej, niżby się tego spodziewała. Po jej policzkach znów zaczęły płynąć łzy. Nie potrafiła przestać płakać, a z jej gardła wydobył się żałosny szloch.
Jęcząca Marta miała rację. Tom nigdy się o nią nie troszczył.
Ginny opuściła łazienkę szybkim krokiem. Mimo bólu mięśni zaczęła powoli biec. Chciała znaleźć się jak najdalej… Jak najdalej od Marty, od Toma, od Komnaty Tajemnic, od jej bólu. Łzy zasłaniały jej widok, korytarz zdawał się być jedną wielką plamą. Cierpienie, które ją ogarnęło, było nie do zniesienia. Po raz kolejny tego dnia rozsypała się na kawałki.
Tom… Jej kochany Tom… Dlaczego prawda była taka okrutna? I dlaczego dopiero teraz to do niej dotarło? To przywiązanie, które czuła do Toma, było toksyczne. Codziennie ją niszczyło. A jednak nie potrafiła się tego pozbyć. Nie umiała przejść nad tym do porządku dziennego. Choć Marta miała rację i Tom faktycznie nigdy się o nią nie troszczył, to wciąż pozostawał ważną częścią życia Gryfonki. Nie była do końca pewna, czy chciała raz na zawsze oderwać się od wspomnieć z pierwszej klasy. I oczywiście, czy byłaby w stanie porzucić swoje plany dotyczące powrotu do Toma.
Od momentu, kiedy opuściła Łazienkę Jęczącej Marty minęło zaledwie kilka sekund. Nadal nie mogła się uspokoić. Coraz bardziej przyspieszała. Kiedy minęła zakręt, zderzyła się z kimś.
- Co…? – sapnął Draco Malfoy i, gdyby nie przytrzymał Ginny, ta zaliczyłaby spektakularny upadek.
Wylądowała w jego ramionach w tak niefortunny sposób, że postronna osoba mogłaby pomyśleć, że się przytulają. Ginny zdecydowanie chciała się odsunąć, ale ręce Draco nie pozwalał jej ruszyć się o milimetr. Dziewczyna zagryzła wargę, starając się stłumić szloch, który i tak wydobył się z jej gardła. Nie mogła uwierzyć, że płacze w ramionach Ślizgona. Nie wiedziała, co robić, ale chłopak zdecydowanym gestem przycisnął ją do swojej piersi. A Ginny już nie potrafiła zatrzymać łez…
- Zdajesz sobie sprawę z tego, która jest godzina? – zapytał, poirytowanym tonem.
Ginny pokręciła delikatnie głową. O co on ją zapytał? Nie mógł wymyślić czegoś lepszego?
Och, Draco pachniał tak ładnie… Powietrzem, subtelnymi perfumami i czymś, czego nie potrafiła określić. Chyba nim samym. Zarumieniła się na samą myśl. Czuła się dziwnie… bezpiecznie. Nawet wcześniejsze teorie Harry’ego na temat tego, że Draco rzekomo jest Śmierciożercą, wydawały się teraz bez sensu. Malfoy kołysał ją delikatnie dopóty, dopóki się nie uspokoiła.
Ponownie przygryzła wargę. Nie wiedziała, ile czasu stali tak na środku korytarza, ale modliła się, by nikt ich nie zobaczył. Nie mogła oderwać głowy od jego piersi. Bicie serca chłopaka powoli ją uspokajało. Nie sądziła, że jego obecność zadziała tak kojąco. Nie sądziła, że nie będzie się czuła dziwnie w jego towarzystwie. Nie sądziła, że będzie jej tak dobrze w jego ramionach.
Nagle Tom w ogóle przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Zaczęła się zastanawiać, dlaczego tak bardzo zatraciła się w rozpaczy. Czy rzeczywiście powinna aż tak bardzo smucić się z tego powodu?
Draco delikatnie odsunął ją od siebie i otarł jej łzy. Nie mogła w to uwierzyć. Nigdy w życiu nie pomyślałaby, że tak kojące może być wypłakiwanie się w ramionach Ślizgona. Spojrzał na nią spod przymrużonych powiek, a w jego oczach ujrzała słabo skrywaną złość. Ginny skuliła się, widząc wyraz jego oczu. Przez kilka sekund trzymał ją za ramiona jakby bał się, że kiedy tylko puści dziewczynę, ta się przewróci. Puścił ją, a miejsca, na których jeszcze przed chwilą spoczywały jego dłonie, zaczęły ją palić żywym ogniem. Nie wiedziała, czego się teraz spodziewać.
- Mówiłem ci, żebyś uważała – warknął, nie patrząc jej w oczy.
Ginny zaniemówiła i zmarszczyła brwi. Nie wiedziała, co miała mu odpowiedzieć. Z wahaniem pochyliła głowę.
- Na co? – zapytała bardzo cichym szeptem.
Nie podniosła głowy, usłyszała tylko pełne irytacji westchnienie.
- Po prostu uważaj – powiedział stanowczo.
Zachowywał się tak, jakby przez paroma momentami wcale nie trzymał jej w ramionach. Jakby to, że ją przytulał w ogóle nie miało znaczenia. Ginny pomyślała, że wcale nie chciałaby, aby to Harry był na miejscu Draco. I zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, usłyszała, jak chłopak odchodzi. Przez głowę przeszła jej myśl, żeby za nim pójść. Nawet przeszła parę kroków, a potem zdecydowanie się cofnęła. Nie.
Czas wracać do dormitorium.
Char na pewno się martwi.

- Czy ty wiesz, która jest godzina?! – naskoczyła na nią Char, kiedy tylko przekroczyła próg żeńskiego dormitorium.
Ginny skrzywiła się. Dotarło do niej, że Draco zadał jej dokładnie to samo pytanie. Zarumieniła się.
-  Straciłam poczucie czasu – mruknęła, sama niezbyt przekonana swoimi słowami.
- Straciłaś poczucie czasu?! Ginny, czy ty wiesz, jak ja się o ciebie martwiłam? Mieliśmy iść razem do Krukonów, a ty zniknęłaś i nie dawałaś znaku życia przez cały dzień! Nawet McGonagall się zaniepokoiła, ale ja cię kryłam! Nie waż mi się robić czegoś takiego jeszcze raz!
Ginny skrzywiła się jeszcze raz. Było naprawdę późno, kiedy weszła do Pokoju Wspólnego. Nikt nie siedział na miękkich czerwonych kanapach, a ogień w kominku powoli dogasał. Gruba Dama trochę marudziła, zanim wpuściła dziewczynę do środka, ale w końcu dała się przekonać.
Spojrzała na Charlotte. Twarz dziewczyny była zarumieniona ze złości, włosy – chyba po raz pierwszy, odkąd Ginny znała przyjaciółkę – miała w nieładzie. Nie mogła ustać w miejscu, więc chodziła w tę i z powrotem po dormitorium, co jakiś czas rzucając Ginny wściekłe spojrzenia. Rudowłosa dziewczyna siedziała po turecku na swoim łóżku i bawiła się rękawem szaty. Czuła na sobie poirytowany wzrok koleżanek z roku. To fakt, pobudka o dwunastej w nocy nie była zbyt genialnym pomysłem, a już dodając do tego krzyczącą Charlotte… Ginny było wstyd, naprawdę wstyd.
- Char, możemy pogadać o tym rano? – zapytała i miała nadzieję, że jej przyjaciółka usłyszy w tym cichą prośbę.
Panna Black wywróciła oczami i prychnęła, ale wlazła do swojego łóżka.
- Możemy, a owszem – syknęła. – Jeśli wcześniej się gdzieś nie znikniesz – dodała.
Ginny przytuliła twarz do poduszki i zrobiło jej się wstyd. Słowa Charlotte były złośliwe, ale prawdziwe. Gryfonka zamknęła oczy i starała się odpłynąć w objęcia Morfeusza, ale jedyne objęcia, o jakich mogła myśleć, to te Dracona Malfoya.


 Wiem, że znów późno, ale nie dałam rady inaczej. Miałam strasznie męczące tygodnie w szkole, bo każdy nauczyciel chciał zrobić sprawdzian i w efekcie wychodziło, że przez cztery tygodnie miałam po cztery sprawdziany plus jeszcze kartkówki. Teraz nareszcie mogę trochę odpocząć. Mam nadzieję, że ten tydzień okaże się przełomowy.Aż mnie ręce świerzbiły, żeby zrobić nowy szablon. Podoba się Wam? Bo ja jestem z niego bardzo zadowolona i chyba zostanie tu na dłużej.
21 lipca Jeszcze o nas będzie obchodzić swoje pierwsze urodziny. Do tego czasu zamierzam dodać jeszcze jeden rozdział, no i oczywiście bonus urodzinowy. Co to będzie? No cóż, zdradzić nie mogę, ale mam pewne plany. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu :)
Pozdrawiam i do napisania!

Obserwatorzy