Unosiła się kilkanaście stóp nad
ziemią. Stadion do gry w Qudditcha wydawał się malutki, a potężny Hogwart,
odległy. Uwielbiała ten stan, kiedy była bliżej nieba niż ziemi. Kiedy wydawało
jej się, że może dotknąć chmur. Że jest niepokonana. Że nic nie jest w stanie
jej powstrzymać.
Ten wiatr uderzający w jej
twarz, ta prędkość, którą się rozkoszowała, ten chłód wymieszany z gorącem,
który oblewał ją za każdym razem, gdy wzbijała się w powietrze. Za każdym
razem, gdy odrywała stopy od ziemi, czuła dreszcz emocji. A kiedy już leciała,
cały świat przestawał istnieć.
Tutaj w górze, zapominała o tym,
co się działo w jej życiu. Tu nie było miejsca dla Deana, Harry’ego, czy nawet
dla Toma. Tutaj w górze istniała tylko Ginny i radość, która ją ogarniała. To
błogie zapomnienie było tym, czego potrzebowała. Choć na kilka sekund.
Trening nie był zbyt
wyczerpujący. Harry stwierdził, że po tak długiej przerwie wszyscy powinni
oswoić się z miotłami i przypomnieć sobie to i owo. Szczególnie niepewni byli
nowicjusze w drużynie, ale kapitan zachował się tak, jak na kapitana przystało.
Nie odpuszczał czwartoklasistów na krok, dopóki nie przyswoili podstaw. Pilnował
ich i nie spuszczał z nich wzroku. Ginny patrzyła na to z delikatnym uśmiechem
i przypomniała sobie swoje pierwsze próby latania na miotle. Dopiero Harry tak
naprawdę nauczył ją latać. A wystarczył jej tylko jeden trening z nim…
Kiedy Harry zauważył, że
dziewczyna na niego patrzy, szybko odwróciła wzrok i udała, że jest czymś
bardzo zajęta. Na szczęście Demelza poprosiła ją, by Ginny przypomniała jej
manewr Porskowej. Dobry kwadrans zajęło im opanowanie do perfekcji tego
zagrania, a gdy wreszcie skończyły, Ginny mogła wreszcie zostać sam na sam ze
swoimi myślami. Wzniosła się wysoko, wyżej niż kiedykolwiek. Tutaj Tom jej nie
dosięgnie…
Nagle kapitan drużyny znalazł
się obok niej. Ginny wzdrygnęła się. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Prawie
dotykali się ramionami. Tak wysoko, sami. To była magia. Nie to, czego uczyli
się w szkole. Tylko ta bliskość między nią a Wybrańcem. Dopiero teraz poczuła
prawdziwą magię.
Kiedy Harry przez przypadek
musnął ją dłonią, przeszedł ją dreszcz. Wzdrygnęła się lekko i przestała nad
sobą panować. Straciła kontrolę nad miotłą i zaczęła spadać. Ręce jej drżały.
Wylądowała miękko na ziemi i zignorowała błagalny wzrok Deana. Zdjęła rękawice
z dłoni i uniosła głowę do góry, by spojrzeć, jak pałkarze odbijają w siebie
sztucznymi tłuczkami. Drużyna w ogóle nie zwracała na nią uwagi.
Czyżby to, co działo się tam na
górze, było tylko wytworem jej wyobraźni?
- Ginny, co się stało? – zapytał
Harry, kładąc jej rękę na ramieniu. Coś w jej sercu drgnęło pod jego dotykiem.
Serce zaczęło bić zdecydowanie zbyt mocno.
Nawet nie usłyszała, kiedy do
niej podszedł.
Odwróciła się do niego i
uśmiechnęła się lekko.
- Nic, wszystko w porządku. Po
prostu straciłam kontrolę nad miotłą i tyle – wzruszyła ramionami, miętoląc w
dłoniach rękawice.
- To widziałem, ale dlaczego? To
przez Deana? – drążył temat Harry.
Giny zacisnęła usta na wzmiankę
o Deanie.
- Nie, nie przez niego.
Kapitan uniósł brwi. Skrzyżował
ręce na piersiach i wpatrywał się w nią uporczywie. Ginny czuła się dziwnie,
kiedy on tak na nią patrzył. Nigdy wcześniej przecież tak nie rozmawiali.
Zwykle ona się chowała i unikała bezpośredniego kontaktu z nim. Dziwnie było
jej teraz na niego patrzeć. Wciąż czuła tę magię, co na górze.
Na policzki wstąpił jej
delikatny rumieniec. Już miała powiedzieć, że musi iść, znów uciec, kiedy jej
koleżanka z dormitorium uratowała sytuację. Zupełnie nieświadomie.
- Ginny, wszystko w porządku?! –
krzyknęła Demelza Robbins i miękko wylądowała na ziemi. Zgrabnie zeskoczyła z
miotły i skierowała się w ich stronę. Ginny jeszcze nigdy wcześniej nie cieszyła
się tak na jej widok.
Demi, jak nazywali ją Gryfoni, była
w wieku Ginny. Miała długie kasztanowe włosy i szare oczy. Kiedy stanęła obok
Ginny, dało się zauważyć, że jest dość wysoka. Na jej twarzy gościł uśmiech, a
w policzkach pojawiły się dołeczki. Ta dziewczyna zawsze się uśmiechała i była
duszą towarzystwa. Każdy lubił przebywać w jej towarzystwie, bo zawsze
zabawiała Gryfonów różnymi anegdotkami i żarcikami. Naprawdę, nie dało się jej
nie lubić.
- Tak, tylko straciłam panowanie
nad miotłą – powtórzyła. Jej oczy na chwilę napotkały wzrok Harry’ego.
Dreszcz przeszedł jej po
plecach.
Demelza poklepała Ginny po
ramieniu. Weasley zauważyła błysk w jej oku.
- To dobrze. Wskakuj na miotłę,
rudzielcu, i pomóż mi zabrać tłuczki chłopakom – wskazała palcem na Ritcha
Coote i Jimmiego Peaksa, którzy odbijali magiczny przedmiot do siebie. Śmiali
się przy tym głośno.
Harry pokręcił głową ze
śmiechem. To był w końcu pierwszy trening, nie mógł przecież obrzucić ich
nawałem taktyki i różnymi ciężkimi ćwiczeniami. Był zdania, że powinni się
trochę rozruszać. W końcu to nie był ich ostatni trening. To właśnie powiedział
im na początku, dając tym samym do zrozumienia, że mogą robić, co chcą.
Oczywiście, w granicach rozsądku.
Ginny mrugnęła do Harry’ego i
odbiła się od ziemi. Wzbiła się w powietrze i poczuła chłodny powiew wiatru na
policzkach. To było jej teraz potrzebne. Zapomnieć o tym, co działo się w ciągu
ostatnich kilku minut. Zapomnieć choć na chwilę o tych zielonych oczach. O
oczach, które tak uwielbiała.
Podleciała blisko Ritcha i
szturchnęła go lekko. Zgrabnie wyrwała mu z rąk pałkę i odbiła nadlatującego tłuczka.
Poczuła ból w ramieniu. Nie myślała, że do tego potrzeba aż tyle siły. Syknęła
głośno i straciła równowagę. Gdyby nie silna dłoń Ritcha, na pewno by już
spadła.
Chłopak odebrał jej pałkę i
uśmiechnął się lekko.
- Może lepiej tego nie rób –
zaśmiał się.
Ginny uświadomiła sobie, że to
pierwszy raz, kiedy z nim rozmawia. Ritch miał przyjemny głos. Nie wiedziała,
czemu, ale skojarzył się jej z domem i z ojcem. Dziewczyna stwierdziła, że
Gryfon jest całkiem przystojny. Był bardzo umięśniony, a jego ciepłe
czekoladowe oczy w ogóle nie pasowały do ogólnej postury ciała.
- To chyba dobry pomysł –
odparła i skrzywiła się lekko, bo ramie pulsowało tępym bólem.
Kilkanaście metrów od nich
Demelza śmiała się z żartów Jimmiego. Ginny spojrzała na nich ukradkiem. Tak
mało wiedziała o swoich kolegach z drużyny. Dlaczego? Czy musiała się tak
bardzo zamykać przed resztą świata? Poczuła gulę w gardle. Po raz pierwszy
pomyślała, że to wina Toma. To on ją zepsuł. To on sprawił, że stała się
dziwaczką, która otworzyła Komnatę Tajemnic. W jej sercu zaczęło kiełkować
ziarenko nienawiści. To przez niego wszyscy wytykali ją palcami.
- Chyba Harry nas woła –
powiedział Ritch. – Odprowadzę cię potem do pani Pomfrey. Dobrze? – zapytał, a
ona bezmyślnie kiwnęła głową, zupełnie nie zwracając uwagi na sens słów.
Wylądowała na ziemi i podbiegła
do grupki, która otoczyła kapitana drużyny. Demelza zaczepiła ją i zaczęła
narzekać na Snape’a. Harry podziękował wszystkim za to, że przyszli. Nie
słuchała Demi, tylko obserwowała jego ruchy, jego wyraz twarzy. Szmaragdowe
oczy błyszczały. Wzięła głębszy oddech. Jak mogłaby przestać go kochać?
Ginny celowo ociągała się w
szatni i kazała Demelzie wracać z chłopakami. Na szczęście były tylko dwie
dziewczyny w drużynie. Ginny chciała zostać sam na sam ze swoimi myślami. Nie
przypuszczała tylko, że ktoś będzie na nią czekał. Kiedy zamknęła szatnię i
odwróciła się, omal nie dostała zawału. Ritch Coote opierał się o ścianę i
uśmiechnął się lekko.
- Przepraszam, nie chciałem cię
wystraszyć – powiedział.
Weasley wzięła głęboki wdech.
- Nic się nie stało. Po prostu
nie spodziewałam się, że ktoś będzie na mnie czekał.
Ritch miał na sobie ciemne
dżinsy, biały T-shirt i granatową bluzę z kapturem, której rękawy podwinął do
łokci. Ginny spojrzała na swój strój. Mogła się chociaż trochę cieplej ubrać,
bo wrzesień to jednak nie lipiec. A już szczególnie wczesnojesienne wieczory
nie należały do najcieplejszych. Kiedy zawiał wiatr, zadrżała lekko. Ritch
szybko zdjął swoją bluzę i narzucił ją na ramiona dziewczyny. Dopiero teraz
Ginny zauważyła, jak bardzo był wysoki.
- Dziękuję – powiedziała i
uśmiechnęła się lekko.
- Nie ma sprawy – odparł. – Jak twoje
ramię? – zapytał, przyglądając jej się z troską.
- Jeszcze trochę boli – odparła.
- Zatem idziemy do pani Pomfrey –
powiedział i popchnął ją lekko w kierunku zamku.
Zaczynało się powoli ściemniać.
Kiedy szli do szpitala i rozmawiali, tak po prostu, o wszystkim i o niczym,
Ginny spojrzała za siebie. Wydawało jej się, że ktoś ją obserwuje.
- Wszystko w porządku? –
zainteresował się Ritch. Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Tak, chyba tak.
To uczucie nie opuściło jej
nawet wtedy, gdy znaleźli się w środku. Na szczęście byli już na drugim
piętrze. Dziewczyna marzyła tylko, żeby znaleźć się w ciepłym łóżku. Ramię
bolało ją coraz bardziej. Przestraszyła się, że może nie będzie mogła grać w
pierwszym meczu. I co wtedy? Kto ją zastąpi? Najlepiej zrobi, jeśli nikomu o
tym nie powie.
- A gdzie ty idziesz? – zapytał
Ritch, kiedy chciała skręcić w stronę drogi do wieży.
- Do dormitorium – rzuciła z
uśmiechem, zatrzymując się. – A gdzie miałabym iść?
Chłopak wziął się pod boki i
przechylił lekko głowę.
- Miałem cię zaprowadzić do
skrzydła szpitalnego – powiedział. Zupełnie zapomniała o tym, że chłopak chciał
ją zabrać do szpitala.
- Wszystko ze mną w porządku –
powiedziała. – Już powoli przestaje boleć, do jutro nawet nie będę o tym
pamiętać – zapewniła go.
- Na pewno? – upewnił się Ritch.
– Mocno przywaliłaś w tego tłuczka… - zawahał się.
Pokręciła głową delikatnie.
Miała do czynienia z Gryfonem z prawdziwego zdarzenia.
- Całkiem mocno – przytaknęła mu.
– Ale naprawdę, już prawie nie boli, a ja marzę tylko o tym, by znaleźć się w
łóżku.
I choć ramię pulsowało jej tępym
bólem, to za nic nie przyznałaby się do tego, że coś jest nie tak.
- Skoro tak mówisz – powiedział,
chyba nie do końca przekonany. – To może chociaż pozwolisz mi na to, żebym
odprowadził cię bezpiecznie do wieży? – ukłonił się szarmancko i podał jej
ramię.
Ginny roześmiała się i wzięła go
pod rękę.
- Chyba nie masz wyjścia, bo
idziemy w tym samym kierunku.
- Słuszna uwaga – odparł.
Obserwował ją przez cały
trening. Lucjusz napisał mu w liście, że Czarny Pan się niecierpliwi. Ale co
on, szesnastolatek, miałby więcej zrobić? Gdyby tylko nie musiał obserwować tej
głupiej dziewczyny… Przez chwilę modlił się, by spadła z miotły. Miałby jeden
problem mniej. Zaraz jednak pożałował tych słów. Kiedy zaczęła tracić równowagę
nad miotłą, serce stanęło mu w piersi.
Mimo Mrocznego Znaku na
przedramieniu nie czuł się Śmierciożercą. Nie był taki jak Lucjusz. Nie chciał
życzyć nikomu śmierci, a co dopiero zabijać. Kiedy Potter zwołał do siebie całą
drużynę, wstał i szybko skierował się w stronę zamku.
Nie zdążył opuścić trybun, kiedy
za plecami usłyszał kroki. Błyskawicznie się odwrócił i zobaczył Charlotte
Black, kroczącą w jego kierunku. Wymierzyła palec w jego stronę, a on przywołał
na twarz drwiący uśmiech. To zawsze wyprowadzało Gryfonów z równowagi.
I tym razem się nie zawiódł.
- Nie wiem, co ty sobie myślisz,
ale odwal się od Ginny! – wycedziła, kiedy znalazła się wystarczająco blisko.
- Masz zbyt wybujałe ego,
dziewczyno – odparł.
- Daruj sobie pogadanki o moim
ego. Jeśli zobaczę cię jeszcze raz gapiącego się na moją przyjaciółkę, to
gorzko tego pożałujesz – zagroziła.
Cholera, ta dziewczyna była
naprawdę bystra. Jak na Gryfonkę.
Ale zamiast zmieszać się na te
słowa, prychnął lekko.
- A co ty mi takiego możesz
zrobić? – zapytał cicho, podchodząc do niej.
Ku jego zdumieniu, Black nie
cofnęła się.
- Zdziwiłbyś się – warknęła. – Jestem
Black, nie pamiętasz? – zapytała, a w jej oczach płonął ogień.
- Nazwisko ci nie pomoże.
Zaczynała go nużyć ta wymiana
zdań. Bał się, że w pewnym momencie może popełnić błąd i powiedzieć, coś, czego
może potem żałować.
- Trzymaj się od niej z daleka,
rozumiesz?
Pozwolił jej wygrać. Był niemal
w stu procentach pewien, że Black nie piśnie słówkiem o ich rozmowie. Uśpił jej
czujność. Targały nim mieszane uczucia, kiedy wpatrywał się w plecy Gryfonki. A
jeśli coś powie?
Wolał nie myśleć o
konsekwencjach. Tak naprawdę, to wolałby przestać myśleć w ogóle. Potrzebował
dnia odpoczynku od szukania sposobu na morderstwo i obserwowania Weasley.
Tyle że Śmierciożerca nie
odpoczywa. Nigdy.
Powinnyście być na mnie złe, bo ja jestem na siebie wściekła. Znów zawaliłam termin i znów Was zawiodłam. Straciłam kogoś bliskiego w listopadzie i nie miałam chęci się do czegokolwiek zabierać. W dodatku w szkole mam totalny zapierdziel. Klasówka, kartkówka, projekt, plakat, karty pracy i tak w kółko. Plus trening dwa razy w tygodniu późnym wieczorem, no i tenis w sobotę. Nie wyrabiam.
A jeszcze jak przeczytałam te komentarze pod ostatnim postem, to miałam ochotę walnąć głową w ścianę. Obiecałam sobie, że będę regularnie publikować rozdziały, a tu wyszło co wyszło, jak zwykle zresztą w moim wypadku.
No, ale dosyć smętów, oby nie było więcej takich długich przerw.
Ten cover, który macie na początku rozdziału jest dużo lepszy niż oryginał, nie uważacie?
A w ogóle, to obejrzałam Trzy metry nad niebem i Tylko ciebie chcę. Jestem zakochana w Mario Casasie. I czekam na trzecią część <3 A Wy oglądałyście? Co myślicie o filmach?
Zostawiam Was z tym nie-wiadomo-czym na górze i do następnego!
Hejka :)
OdpowiedzUsuńSpoko, ja też chodziłam do szkoły i pamiętam jeszcze jaki robili hardcor... Chociaż z roku na rok będzie jeszcze gorzej, a studia to już w ogóle masakra... Dobra, nie straszę :)
Rozdział mi się podoba, ale naaaprawdę czekam z niecierpliwością aż nastanie bliższy rozwój znajomości Draco i Ginny <3
pozdrawiam! trzymaj się!
J**** szkołę, zostanę ninja.
UsuńDziękuję za miłe słowa :) Oj, na ten rozwój trzeba będzie trochę poczekać. To dopiero 6 rozdział, mam jeszcze czas :D
O Cie ! Dlaczego Draco ma zabić Ginny?! Pewnie dlatego, że kiedyś się 'przyjaźniła' z Tomem R. (tak sobie gdybam xd). Nie wiem, czemu masz obiekcje co do tego rozdziału, jest naprawdę dobry! Wyłapałam jedynie kilka powtórzeń, ale każdemu może się zdarzyć. Akcja powoli się rozwija, widać jak Ginny z 'Toma przyjaciela' przechodzi do 'Toma wroga'. Mam nadzieję, ze rozumiesz o co mi chodzi :))
OdpowiedzUsuńA tak po za tym. ciekawe jaką rolę w opowiadaniu odegra nowy adorator Ginny, zaintrygowałaś mnie tym rozdziałem.
Obsówę czasową wybaczam, mamy też prywatne życie oprócz prowadzenia bloga ; )
Pozdrawiam ciepło, w wolnej chwili zapraszam do siebie.
G. ;*
Chyba coś źle zrozumiałaś - Draco nie ma zabić Ginny, tylko jej pilnować :)
UsuńJeśli chodzi o Toma, to Gin będzie miała takie "wahania" nastrojów - mam nadzieję, że wiesz, o czym mówię. Ritch przyszedł mi na myśl tak o. Chciałam jego postacią urozmaicić trochę opowiadanie, ale chyba przyda mi się do innych celów.
Oj, daj spokój. Dla mnie jest ważne, że w ogóle zajrzałaś, nawet mimo nawału różnych rzeczy :)
Całuję,
A.