niedziela, 8 grudnia 2013

Rozdział 6

Unosiła się kilkanaście stóp nad ziemią. Stadion do gry w Qudditcha wydawał się malutki, a potężny Hogwart, odległy. Uwielbiała ten stan, kiedy była bliżej nieba niż ziemi. Kiedy wydawało jej się, że może dotknąć chmur. Że jest niepokonana. Że nic nie jest w stanie jej powstrzymać.
Ten wiatr uderzający w jej twarz, ta prędkość, którą się rozkoszowała, ten chłód wymieszany z gorącem, który oblewał ją za każdym razem, gdy wzbijała się w powietrze. Za każdym razem, gdy odrywała stopy od ziemi, czuła dreszcz emocji. A kiedy już leciała, cały świat przestawał istnieć.
Tutaj w górze, zapominała o tym, co się działo w jej życiu. Tu nie było miejsca dla Deana, Harry’ego, czy nawet dla Toma. Tutaj w górze istniała tylko Ginny i radość, która ją ogarniała. To błogie zapomnienie było tym, czego potrzebowała. Choć na kilka sekund.
Trening nie był zbyt wyczerpujący. Harry stwierdził, że po tak długiej przerwie wszyscy powinni oswoić się z miotłami i przypomnieć sobie to i owo. Szczególnie niepewni byli nowicjusze w drużynie, ale kapitan zachował się tak, jak na kapitana przystało. Nie odpuszczał czwartoklasistów na krok, dopóki nie przyswoili podstaw. Pilnował ich i nie spuszczał z nich wzroku. Ginny patrzyła na to z delikatnym uśmiechem i przypomniała sobie swoje pierwsze próby latania na miotle. Dopiero Harry tak naprawdę nauczył ją latać. A wystarczył jej tylko jeden trening z nim…
Kiedy Harry zauważył, że dziewczyna na niego patrzy, szybko odwróciła wzrok i udała, że jest czymś bardzo zajęta. Na szczęście Demelza poprosiła ją, by Ginny przypomniała jej manewr Porskowej. Dobry kwadrans zajęło im opanowanie do perfekcji tego zagrania, a gdy wreszcie skończyły, Ginny mogła wreszcie zostać sam na sam ze swoimi myślami. Wzniosła się wysoko, wyżej niż kiedykolwiek. Tutaj Tom jej nie dosięgnie…
Nagle kapitan drużyny znalazł się obok niej. Ginny wzdrygnęła się. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Prawie dotykali się ramionami. Tak wysoko, sami. To była magia. Nie to, czego uczyli się w szkole. Tylko ta bliskość między nią a Wybrańcem. Dopiero teraz poczuła prawdziwą magię.
Kiedy Harry przez przypadek musnął ją dłonią, przeszedł ją dreszcz. Wzdrygnęła się lekko i przestała nad sobą panować. Straciła kontrolę nad miotłą i zaczęła spadać. Ręce jej drżały. Wylądowała miękko na ziemi i zignorowała błagalny wzrok Deana. Zdjęła rękawice z dłoni i uniosła głowę do góry, by spojrzeć, jak pałkarze odbijają w siebie sztucznymi tłuczkami. Drużyna w ogóle nie zwracała na nią uwagi.
Czyżby to, co działo się tam na górze, było tylko wytworem jej wyobraźni?
- Ginny, co się stało? – zapytał Harry, kładąc jej rękę na ramieniu. Coś w jej sercu drgnęło pod jego dotykiem. Serce zaczęło bić zdecydowanie zbyt mocno.
Nawet nie usłyszała, kiedy do niej podszedł.
Odwróciła się do niego i uśmiechnęła się lekko.
- Nic, wszystko w porządku. Po prostu straciłam kontrolę nad miotłą i tyle – wzruszyła ramionami, miętoląc w dłoniach rękawice.
- To widziałem, ale dlaczego? To przez Deana? – drążył temat Harry.
Giny zacisnęła usta na wzmiankę o Deanie.
- Nie, nie przez niego.
Kapitan uniósł brwi. Skrzyżował ręce na piersiach i wpatrywał się w nią uporczywie. Ginny czuła się dziwnie, kiedy on tak na nią patrzył. Nigdy wcześniej przecież tak nie rozmawiali. Zwykle ona się chowała i unikała bezpośredniego kontaktu z nim. Dziwnie było jej teraz na niego patrzeć. Wciąż czuła tę magię, co na górze.
Na policzki wstąpił jej delikatny rumieniec. Już miała powiedzieć, że musi iść, znów uciec, kiedy jej koleżanka z dormitorium uratowała sytuację. Zupełnie nieświadomie.
- Ginny, wszystko w porządku?! – krzyknęła Demelza Robbins i miękko wylądowała na ziemi. Zgrabnie zeskoczyła z miotły i skierowała się w ich stronę. Ginny jeszcze nigdy wcześniej nie cieszyła się tak na jej widok.
Demi, jak nazywali ją Gryfoni, była w wieku Ginny. Miała długie kasztanowe włosy i szare oczy. Kiedy stanęła obok Ginny, dało się zauważyć, że jest dość wysoka. Na jej twarzy gościł uśmiech, a w policzkach pojawiły się dołeczki. Ta dziewczyna zawsze się uśmiechała i była duszą towarzystwa. Każdy lubił przebywać w jej towarzystwie, bo zawsze zabawiała Gryfonów różnymi anegdotkami i żarcikami. Naprawdę, nie dało się jej nie lubić.
- Tak, tylko straciłam panowanie nad miotłą – powtórzyła. Jej oczy na chwilę napotkały wzrok Harry’ego.
Dreszcz przeszedł jej po plecach.
Demelza poklepała Ginny po ramieniu. Weasley zauważyła błysk w jej oku.
- To dobrze. Wskakuj na miotłę, rudzielcu, i pomóż mi zabrać tłuczki chłopakom – wskazała palcem na Ritcha Coote i Jimmiego Peaksa, którzy odbijali magiczny przedmiot do siebie. Śmiali się przy tym głośno.
Harry pokręcił głową ze śmiechem. To był w końcu pierwszy trening, nie mógł przecież obrzucić ich nawałem taktyki i różnymi ciężkimi ćwiczeniami. Był zdania, że powinni się trochę rozruszać. W końcu to nie był ich ostatni trening. To właśnie powiedział im na początku, dając tym samym do zrozumienia, że mogą robić, co chcą. Oczywiście, w granicach rozsądku.
Ginny mrugnęła do Harry’ego i odbiła się od ziemi. Wzbiła się w powietrze i poczuła chłodny powiew wiatru na policzkach. To było jej teraz potrzebne. Zapomnieć o tym, co działo się w ciągu ostatnich kilku minut. Zapomnieć choć na chwilę o tych zielonych oczach. O oczach, które tak uwielbiała.
Podleciała blisko Ritcha i szturchnęła go lekko. Zgrabnie wyrwała mu z rąk pałkę i odbiła nadlatującego tłuczka. Poczuła ból w ramieniu. Nie myślała, że do tego potrzeba aż tyle siły. Syknęła głośno i straciła równowagę. Gdyby nie silna dłoń Ritcha, na pewno by już spadła.
Chłopak odebrał jej pałkę i uśmiechnął się lekko.
- Może lepiej tego nie rób – zaśmiał się.
Ginny uświadomiła sobie, że to pierwszy raz, kiedy z nim rozmawia. Ritch miał przyjemny głos. Nie wiedziała, czemu, ale skojarzył się jej z domem i z ojcem. Dziewczyna stwierdziła, że Gryfon jest całkiem przystojny. Był bardzo umięśniony, a jego ciepłe czekoladowe oczy w ogóle nie pasowały do ogólnej postury ciała.
- To chyba dobry pomysł – odparła i skrzywiła się lekko, bo ramie pulsowało tępym bólem.
Kilkanaście metrów od nich Demelza śmiała się z żartów Jimmiego. Ginny spojrzała na nich ukradkiem. Tak mało wiedziała o swoich kolegach z drużyny. Dlaczego? Czy musiała się tak bardzo zamykać przed resztą świata? Poczuła gulę w gardle. Po raz pierwszy pomyślała, że to wina Toma. To on ją zepsuł. To on sprawił, że stała się dziwaczką, która otworzyła Komnatę Tajemnic. W jej sercu zaczęło kiełkować ziarenko nienawiści. To przez niego wszyscy wytykali ją palcami.
- Chyba Harry nas woła – powiedział Ritch. – Odprowadzę cię potem do pani Pomfrey. Dobrze? – zapytał, a ona bezmyślnie kiwnęła głową, zupełnie nie zwracając uwagi na sens słów.
Wylądowała na ziemi i podbiegła do grupki, która otoczyła kapitana drużyny. Demelza zaczepiła ją i zaczęła narzekać na Snape’a. Harry podziękował wszystkim za to, że przyszli. Nie słuchała Demi, tylko obserwowała jego ruchy, jego wyraz twarzy. Szmaragdowe oczy błyszczały. Wzięła głębszy oddech. Jak mogłaby przestać go kochać?
Ginny celowo ociągała się w szatni i kazała Demelzie wracać z chłopakami. Na szczęście były tylko dwie dziewczyny w drużynie. Ginny chciała zostać sam na sam ze swoimi myślami. Nie przypuszczała tylko, że ktoś będzie na nią czekał. Kiedy zamknęła szatnię i odwróciła się, omal nie dostała zawału. Ritch Coote opierał się o ścianę i uśmiechnął się lekko.
- Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć – powiedział.
Weasley wzięła głęboki wdech.
- Nic się nie stało. Po prostu nie spodziewałam się, że ktoś będzie na mnie czekał.
Ritch miał na sobie ciemne dżinsy, biały T-shirt i granatową bluzę z kapturem, której rękawy podwinął do łokci. Ginny spojrzała na swój strój. Mogła się chociaż trochę cieplej ubrać, bo wrzesień to jednak nie lipiec. A już szczególnie wczesnojesienne wieczory nie należały do najcieplejszych. Kiedy zawiał wiatr, zadrżała lekko. Ritch szybko zdjął swoją bluzę i narzucił ją na ramiona dziewczyny. Dopiero teraz Ginny zauważyła, jak bardzo był wysoki.
- Dziękuję – powiedziała i uśmiechnęła się lekko.
- Nie ma sprawy – odparł. – Jak twoje ramię? – zapytał, przyglądając jej się z troską.
- Jeszcze trochę boli – odparła.
- Zatem idziemy do pani Pomfrey – powiedział i popchnął ją lekko w kierunku zamku.
Zaczynało się powoli ściemniać. Kiedy szli do szpitala i rozmawiali, tak po prostu, o wszystkim i o niczym, Ginny spojrzała za siebie. Wydawało jej się, że ktoś ją obserwuje.
- Wszystko w porządku? – zainteresował się Ritch. Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Tak, chyba tak.
To uczucie nie opuściło jej nawet wtedy, gdy znaleźli się w środku. Na szczęście byli już na drugim piętrze. Dziewczyna marzyła tylko, żeby znaleźć się w ciepłym łóżku. Ramię bolało ją coraz bardziej. Przestraszyła się, że może nie będzie mogła grać w pierwszym meczu. I co wtedy? Kto ją zastąpi? Najlepiej zrobi, jeśli nikomu o tym nie powie.
- A gdzie ty idziesz? – zapytał Ritch, kiedy chciała skręcić w stronę drogi do wieży.
- Do dormitorium – rzuciła z uśmiechem, zatrzymując się. – A gdzie miałabym iść?
Chłopak wziął się pod boki i przechylił lekko głowę.
- Miałem cię zaprowadzić do skrzydła szpitalnego – powiedział. Zupełnie zapomniała o tym, że chłopak chciał ją zabrać do szpitala.
- Wszystko ze mną w porządku – powiedziała. – Już powoli przestaje boleć, do jutro nawet nie będę o tym pamiętać – zapewniła go.
- Na pewno? – upewnił się Ritch. – Mocno przywaliłaś w tego tłuczka… - zawahał się.
Pokręciła głową delikatnie. Miała do czynienia z Gryfonem z prawdziwego zdarzenia.
- Całkiem mocno – przytaknęła mu. – Ale naprawdę, już prawie nie boli, a ja marzę tylko o tym, by znaleźć się w łóżku.
I choć ramię pulsowało jej tępym bólem, to za nic nie przyznałaby się do tego, że coś jest nie tak.
- Skoro tak mówisz – powiedział, chyba nie do końca przekonany. – To może chociaż pozwolisz mi na to, żebym odprowadził cię bezpiecznie do wieży? – ukłonił się szarmancko i podał jej ramię.
Ginny roześmiała się i wzięła go pod rękę.
- Chyba nie masz wyjścia, bo idziemy w tym samym kierunku.
- Słuszna uwaga – odparł.

Obserwował ją przez cały trening. Lucjusz napisał mu w liście, że Czarny Pan się niecierpliwi. Ale co on, szesnastolatek, miałby więcej zrobić? Gdyby tylko nie musiał obserwować tej głupiej dziewczyny… Przez chwilę modlił się, by spadła z miotły. Miałby jeden problem mniej. Zaraz jednak pożałował tych słów. Kiedy zaczęła tracić równowagę nad miotłą, serce stanęło mu w piersi.
Mimo Mrocznego Znaku na przedramieniu nie czuł się Śmierciożercą. Nie był taki jak Lucjusz. Nie chciał życzyć nikomu śmierci, a co dopiero zabijać. Kiedy Potter zwołał do siebie całą drużynę, wstał i szybko skierował się w stronę zamku.
Nie zdążył opuścić trybun, kiedy za plecami usłyszał kroki. Błyskawicznie się odwrócił i zobaczył Charlotte Black, kroczącą w jego kierunku. Wymierzyła palec w jego stronę, a on przywołał na twarz drwiący uśmiech. To zawsze wyprowadzało Gryfonów z równowagi.
I tym razem się nie zawiódł.
- Nie wiem, co ty sobie myślisz, ale odwal się od Ginny! – wycedziła, kiedy znalazła się wystarczająco blisko.
- Masz zbyt wybujałe ego, dziewczyno – odparł.
- Daruj sobie pogadanki o moim ego. Jeśli zobaczę cię jeszcze raz gapiącego się na moją przyjaciółkę, to gorzko tego pożałujesz – zagroziła.
Cholera, ta dziewczyna była naprawdę bystra. Jak na Gryfonkę.
Ale zamiast zmieszać się na te słowa, prychnął lekko.
- A co ty mi takiego możesz zrobić? – zapytał cicho, podchodząc do niej.
Ku jego zdumieniu, Black nie cofnęła się.
- Zdziwiłbyś się – warknęła. – Jestem Black, nie pamiętasz? – zapytała, a w jej oczach płonął ogień.
- Nazwisko ci nie pomoże.
Zaczynała go nużyć ta wymiana zdań. Bał się, że w pewnym momencie może popełnić błąd i powiedzieć, coś, czego może potem żałować.
- Trzymaj się od niej z daleka, rozumiesz?
Pozwolił jej wygrać. Był niemal w stu procentach pewien, że Black nie piśnie słówkiem o ich rozmowie. Uśpił jej czujność. Targały nim mieszane uczucia, kiedy wpatrywał się w plecy Gryfonki. A jeśli coś powie?
Wolał nie myśleć o konsekwencjach. Tak naprawdę, to wolałby przestać myśleć w ogóle. Potrzebował dnia odpoczynku od szukania sposobu na morderstwo i obserwowania Weasley.
Tyle że Śmierciożerca nie odpoczywa. Nigdy.

Powinnyście być na mnie złe, bo ja jestem na siebie wściekła. Znów zawaliłam termin i znów Was zawiodłam. Straciłam kogoś bliskiego w listopadzie i nie miałam chęci się do czegokolwiek zabierać. W dodatku w szkole mam totalny zapierdziel. Klasówka, kartkówka, projekt, plakat, karty pracy i tak w kółko. Plus trening dwa razy w tygodniu późnym wieczorem, no i tenis w sobotę. Nie wyrabiam.
A jeszcze jak przeczytałam te komentarze pod ostatnim postem, to miałam ochotę walnąć głową w ścianę. Obiecałam sobie, że będę regularnie publikować rozdziały, a tu wyszło co wyszło, jak zwykle zresztą w moim wypadku.
No, ale dosyć smętów, oby nie było więcej takich długich przerw.
Ten cover, który macie na początku rozdziału jest dużo lepszy niż oryginał, nie uważacie?
A w ogóle, to obejrzałam Trzy metry nad niebem i Tylko ciebie chcę. Jestem zakochana w Mario Casasie. I czekam na trzecią część <3 A Wy oglądałyście? Co myślicie o filmach?
Zostawiam Was z tym nie-wiadomo-czym na górze i do następnego!

4 komentarze:

  1. Hejka :)
    Spoko, ja też chodziłam do szkoły i pamiętam jeszcze jaki robili hardcor... Chociaż z roku na rok będzie jeszcze gorzej, a studia to już w ogóle masakra... Dobra, nie straszę :)
    Rozdział mi się podoba, ale naaaprawdę czekam z niecierpliwością aż nastanie bliższy rozwój znajomości Draco i Ginny <3

    pozdrawiam! trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. J**** szkołę, zostanę ninja.
      Dziękuję za miłe słowa :) Oj, na ten rozwój trzeba będzie trochę poczekać. To dopiero 6 rozdział, mam jeszcze czas :D

      Usuń
  2. O Cie ! Dlaczego Draco ma zabić Ginny?! Pewnie dlatego, że kiedyś się 'przyjaźniła' z Tomem R. (tak sobie gdybam xd). Nie wiem, czemu masz obiekcje co do tego rozdziału, jest naprawdę dobry! Wyłapałam jedynie kilka powtórzeń, ale każdemu może się zdarzyć. Akcja powoli się rozwija, widać jak Ginny z 'Toma przyjaciela' przechodzi do 'Toma wroga'. Mam nadzieję, ze rozumiesz o co mi chodzi :))
    A tak po za tym. ciekawe jaką rolę w opowiadaniu odegra nowy adorator Ginny, zaintrygowałaś mnie tym rozdziałem.
    Obsówę czasową wybaczam, mamy też prywatne życie oprócz prowadzenia bloga ; )
    Pozdrawiam ciepło, w wolnej chwili zapraszam do siebie.
    G. ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba coś źle zrozumiałaś - Draco nie ma zabić Ginny, tylko jej pilnować :)
      Jeśli chodzi o Toma, to Gin będzie miała takie "wahania" nastrojów - mam nadzieję, że wiesz, o czym mówię. Ritch przyszedł mi na myśl tak o. Chciałam jego postacią urozmaicić trochę opowiadanie, ale chyba przyda mi się do innych celów.
      Oj, daj spokój. Dla mnie jest ważne, że w ogóle zajrzałaś, nawet mimo nawału różnych rzeczy :)
      Całuję,
      A.

      Usuń

Obserwatorzy